Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

piątek, 29 sierpnia 2008

Dźwięki na dobry dzień



Uważny Czytelnik z pewnością zauważył zmianę – miast dźwięków na dobrą noc, dzisiaj – wyjątkowo! – dźwięki na dobry dzień. Skąd ta zmiana? Odpowiedź jest prosta, odpowiedź jest krótka – Oliwa. Tak jest! Córka osobista była właśnie powróciła! Kolejny zatem wpis – nie prędzej niż w poniedziałek.

A dzisiaj - pan Czesław. Ostatnimi czasy Trójka namiętnie serwuje jego pieśni i tak jakoś krążą mi po głowie. No i jeszcze tatko przywiózł wczoraj garść polskich płyt, m.in. właśnie debiutancki album Czesława. Zatem, jako się rzekło, w dźwiękach na dobry dzień „Maszynka do Świerkania”. Rok 2008. Smacznego!

PS. Panna O. urosła, tak na oko, centymetrów dwa, przytyła, tak na czucie w rękach, kilogramów trzy. Niebawem przekona się Państwo samo.

czwartek, 28 sierpnia 2008

Miasteczko urody cudnej












Parowa lokomotywa dowiozła nas do Kingswear. Tam przesiadka na prom i po chwilach dwóch wysiadka w Dartmouth; jak się rychło okazało – miasteczku urody cudnej.

Żałuję bardzo, że mieliśmy tak mało czasu na rozkoszowanie się tym uroczym miejscem (ostatni parowóz odjeżdżał o godz. 17.00). Uroczym i jakże innym od znanych mi do tej pory miejsc.

Wielobarwne domy, kręte uliczki, mnóstwo zieleni. Co rusz galeria, sklepiki z asortymentem więcej niż ciekawym, sympatyczne knajpki. Wszystko wyglądało jak osada wszelkiego autoramentu artystów tudzież innych pozytywnych wariatów. W takim miejscu, proszę szanownego Państwa, człowiek to najchętniej położyłby się na wzgórzu do góry pępkiem, okiem na morze łypał, trunkiem zacnym się delektował. Zresztą co ja tam będę się rozpisywał. Niech sobie Państwo samo obejrzy garść obrazków kolorowych.

środa, 27 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Ten zespół nagrał tylko jedną płytę, ale za to jaką! Grupa nazywa się "Björk Guðmundsdóttir & Tríó Guðmundar Ingólfssonar", album zaś zatytułowano "Gling-Glo". A utwór, którym dzisiaj częstuję to "Brestir og Brak". Danie nieco ucięte (po mojemu brakuje 21 sekund), ale mimo to warto skosztować. Rok 1990. Smacznego!

Para – buch! Koła – w ruch!






Uwielbiam podróżować koleją. Bo przecież jak stało w filmie Stanisława Barei „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?” – Podróż koleją skraca czas…

Jeżdżę metrem i autobusami. Czasami samochodem, czasami zaś samolotem. Największą radość sprawia mi jednak przemieszczanie się pociągiem. W zamierzchłych czasach (tak, tak – słyszymy te łamanie w kościach) regularnie podróżowałem na trasie Grudziądz-Kraków. Wyjeżdżałem po 22.00, przyjeżdżałem trochę przed 8.00. Brudno, tłoczno, a czasami to i straszno. Ale za to jak przyjemnie!

Szanowne Państwo oczyma wyobraźni niech zobaczy taki oto obrazek. Nadmorskie miasteczko Paignton. Plaża, woda, jakieś molo – ot, kurort jakich wiele. Nagle – gwizd! Nagle – świst! Co to? Ach, co to? – drżącym głosem pyta Tata Oliwki. Pyta choć odpowiedź może być tylko jedna – lokomotywa!

Biegnę. Co ja mówię – pędzę, gnam, prawa fizyki przełamuję i definiuję na nowo. Jestem. Patrzę i mdleję z zachwytu. Małżonka osobista przybiega zdyszana, cuci ukochanego, sadza na ławeczce, soli orzeźwiających podaje. Oto jesteśmy na zabytkowej stacji kolejowej.

Piękne lokomotywy, stylowe wagony. Drogą zakupu trzęsącymi się dłońmi nabywam bilety do Kingswear. Odcinek zaledwie 10 kilometrowy, ale za to jaki uroczy! Jedziemy wzdłuż morza, powoli, dostojnie. Bilety sprawdza wiekowy konduktor w takimż samym uniformie. Omdlenie drugie, ostatnie.

Cóż to była za podróż. 30 minut błogostanu, rozkoszy, radości absolutnej. W Kingswear przesiadka na prom i już jesteśmy w Dartmouth. Uniesień ciąg dalszy, bo to bez wątpienia najładniejsze miasteczko jakie do tej pory było nam dane odwiedzić na Wyspach. Szczegóły już jutro.

Kolejowe marzenie? Oczywiście, że jest. Podróż koleją transsyberyjską. Chodzi mi ona po głowie dobrych 7 lat. Był pomysł co by w kawalerskim stanie z moją małżonką osobistą (wówczas konkubiną, również osobistą) wybrać się w dalekie strony. Nie wyszło, część z nas (dokładnie 50%) jakby się rozmyśliła. Pozostałe 50% o Władywostoku myśli dalej. Może w przyszłym roku?

A dokąd? A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Po torze, po torze, po torze, przez most,
Przez góry, przez tunel, przez pola, przez las
I spieszy się, spieszy, by zdążyć na czas…

wtorek, 26 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc




W roku 2002 Pedro Almodovar nakręcił „Porozmawiaj z nią” – piękną i wzruszającą opowieść o męskiej przyjaźni. W tym filmie po raz pierwszy usłyszałem utwór, który dziś w naszej kuchni pełnej niespodzianek z radością niekłamaną serwuję Państwu właśnie. Caetano Veloso i „Cucurrucucu Paloma” (ten brazylijski kompozytor i pieśniarz zamieścił ten utwór na swojej płycie „Fina Estampa – ao vivo” w roku 1995). Smacznego!

Riwiera, ach riwiera










Tata Oliwki znowu się zestarzał (żeby nie było, że mocno – zestarzał się odrobinę, o jeden rok zaledwie). 31. wiosnę swojego życia rozpocząłem na uroczym Półwyspie Kornwalijskim.

To był pomysł więcej niż idealny (idealny więc nie mój, znaczy się małżonki osobistej była to inicjatywa). 300 km od miasta Londyn, cztery godziny jazdy pociągiem i już miasteczko Torquay, i już zupełnie inna Anglia. Obserwacja pierwsza: w odróżnieniu od Londynu prawie sami bladolicy synowie i córy Albionu. Hindusów garstka, czarnoskórych mieszkańców, tudzież turystów, na palcach ręki policzyć by można. Obserwacja druga: czysto, czysto i jeszcze raz czysto. Kolejny raz przekonałem się, że rację szef ma mój sympatyczny – Londyn to nie Anglia, Londyn to Londyn.

Torquay, jak dumnie podkreślają sami mieszkańcy, to „Królowa Riwiery”. Angielska Riwiera zaś, jak dumnie podkreślają przewodniki turystyczne, to prawie… Lazurowe Wybrzeże. No tak, ale, jak wiemy, prawie robi dużą różnicę…

Ku naszej niekłamanej radości tłumów turystów nie było. Lato tego roku bardziej deszczowe, niż słoneczne więc dziewcząt w bikini i chłopców w dywaniastych torsach nie uświadczyliśmy zbytnio. Trafiliśmy za to na pogodę zachęcającą do spacerów (delikatne słonko bez opadów) więc spacerowaliśmy, ale nie tylko. Razu pewnego wybraliśmy się w podróż koleją parową, ale o tym może jutro.

Dziś jeszcze słówko o angielskich plażach, które przy plażach polskich wypadają, delikatnie rzecz ujmując, blado bladziuteńko. U nas piach – a tu kamloty. U nas las - a tu ulica. U nas plaże szerokie – tu, jakby odwrotnie. Wspólne są za to zwyczaje kupieckie – tandeta i wszechogarniający kicz za cenę iście zbójecką.

Ku rozpaczy kupców pierścionków, wisiorków, torebek i szkatułek nie nabyliśmy nic a nic. Ochoczo natomiast do sakiewek sięgaliśmy w… wesołym miasteczku. Codzienna obowiązkowa jazda samochodami na patykach co to się gonią i stukają (Państwo wie i rozumie, o jakie auta chodzi, prawda?). Co tu dużo mówić – ulubione pojazdy Taty Oliwki zważywszy na fakt nieposiadania przez rzeczonego prawa jazdy. A tu bez żadnych dokumentów przez parę chwil Kubicą Robertem być mogłem. I byłem!

No i jeszcze wystrzeliliśmy się w chmury. Ach, jak się pięknie wystrzeliliśmy! Dwuosobowa kapsuła, umocowana do dwóch elastycznych lin. Liny naciągamy, pan guzik naciska i fruuu do góry. Dokładnie do góry na wysokość 200 stóp, czyli ponad 60 metrów. Żeby było radośniej w kapsułce kręciliśmy się jeszcze wokół własnej osi. Do góry i na dół, do góry i na dół. Pysznie! Choć małżonka osobista była i jest nadal nieco odmiennego zdania zabawa była doprawdy przednia. No i jeszcze zakupiliśmy krótkometrażowy film z nami w roli głównej, w którym to filmie widać nasze reakcje w rzeczonej kapsułce. Komedia, dramat, horror i sensacja w jednym. Szpilberg pan nie dałby rady, oj nie dał.

Dzisiaj pierwsza garść zdjęć. Ciąg dalszy nastąpi.

środa, 20 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc




Przed Państwem kolejna porcja radosnego grania. Ulubieńcy tandemu – Oliwka i tata Oliwki. Kręcimy kuperkami, podskakujemy, salta z podwójnym tulupem z gracją wykonujemy. A co! Vavamuffin i utwór „Bless” z debiutanckiego albumu „Vabang!”. Rok 2005. Smacznego!

Polskie piekiełko




Każdy, nawet najmniejszy, sukces Polaka prędzej czy później (ze wskazaniem na prędzej) musi zmierzyć się z niczym nieuzasadnioną falą krytyki. Wielu naszych rodaków nie może się pogodzić z faktem, że komuś coś się udaje. Zwłaszcza jeśli udaje się innemu Polakowi.

W jednej ze scen filmu „Dzień Świra” (skądinąd znakomitego!) Marka Koterskiego rozbrzmiewa „Modlitwa polskich sąsiadów”. Mocna, bezkompromisowa, ale jednocześnie bardzo smutna, bo, jak życie pokazuje – zbyt często prawdziwa. „(…)Dla siebie o nic nie proszę/ tylko mu dosrajcie, proszę!/ Kto ja jestem?/ Polak mały! /Mały, zawistny i podły!/ Jaki znak mój? Krwawe gały! (…)” – płyną z ekranu tragikomiczne słowa bliskie – niestety! – sercom wielu Polaków. Także tym na emigracji.

Nie tak dawno na Wyspach głośno było o 47-letnim Zbyszku Colbeckim. A wszystko za sprawą nagrania umieszczonego na portalu YouTube. Kilkudziesięciosekundowy film przedstawia Polaka, który tanecznym krokiem zbiera śmieci z ulicy. Do swojej codziennej pracy dodał to, co lubi najbardziej – muzykę i taniec. Połączenie na tyle oryginale, że ktoś to nagrał i umieścił w Internecie. To wystarczyło, żeby w krótkim czasie ekscentrycznym sprzątaczem zainteresowali się nie tylko internauci, ale także angielskie media. Informacje pojawiły się zarówno w prasie („Daily Telegraph”, „Metro”), jak i w telewizji. Rozmowę z Zbyszkiem Colbeckim, przeplatane jego energicznym tańcem zmieściły m.in. BBC, CNN i ITV

Oczywiście to nic wielkiego – ot, facet tańczy z miotłami. Jednak w natłoku tendencyjnych i krzywdzących Polaków artykułów w angielskiej prasie brukowej, cieszy, że można jednego z nas pokazać w zupełnie innym świetle.

Na łamach brytyjskiej prasy podkreślano nie tylko ekscentryczność, ale również pogodę ducha polskiego emigranta. Dziennikarze pisali, że to miło spotkać faceta, który nawet z tak, jak się zdaje, mało wdzięcznego zajęcia potrafi czerpać radość. Innego zdania jest jednak część polskich internautów. „Na ulicach dość jest kretynów, nie potrzeba jednego więcej. Niech się lepiej weźmie za robotę błazen jeden”, „Zachowuje się jak pajac”, „Nieudacznik i oferma” – to tylko niektóre z łagodniejszych wpisów zamieszczonych przez naszych rodaków. Zastanawiające, że podobnych złośliwości nie znajdziemy wśród anglojęzycznych internautów komentujących poczynania polskiego sprzątacza…

***
Jeden z polskich przedsiębiorców, który od wielu już lat prowadzi własny interes w Londynie, powiedział mi niedawno, że z jego usług, mimo konkurencyjnych cen, nie chce korzystać wielu Polaków. Po co dawać zarabiać rodakowi? Lepiej zapłacić więcej, byle nie u Polaka – podsumował z sarkazmem zachowanie części naszych rodaków. Według niego, to przejaw tak zwanej bezinteresownej zawiści.

Dlaczego zamiast cieszyć się sukcesami (nawet tymi najmniejszymi) Polaków zgrzytamy ze złości zębami, krytykujemy, obrzucamy błotem? Być może pomniejszając dokonania innych, tak naprawdę maskujemy tylko własną nieudolność i niezaradność…

***
Mylą się Ci, którzy nie szczędzą Colbeckiemu złośliwości na polskich forach internetowych. Określanie tego człowieka mianem „pozera” nijak ma się bowiem do jego barwnej przeszłości. Colbecki pochodzi z Torunia, miasta, które na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku uchodziło za jedno z najważniejszych miejsc na muzycznej mapie Polski. Nowofalowo-punkowi muzycy związani byli z legendarnym klubem „Od Nowa”. To tam zaczynały Republika, Kobranocka, Nocna Zmiana Bluesa. Tam także zaczynał swoją muzyczną przygodę Zbyszek Colbecki. Z popularną w tamtym czasie grupą Bikini (gitara i śpiew) występował m.in. w Jarocinie.

Wszystko, co powyżej, wiem od niego samego, bo okazało się, że Zbyszek sprząta i tańcuje kilkanaście minut od mojej pracy. Na koniec dodam, że po tym, jak jego tańcem zainteresowały się media, Colbecki dostał już propozycję współpracy z pewnym muzycznym kolektywem...

poniedziałek, 18 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



R.E.M. i antywojenna pieśń „The Final Straw” z albumu „Around the Sun”. Rok 2004. Smacznego!

Polak, Gruzin dwa bratanki















Pod siedzibą tutejszego parlamentu, odbył się w sobotę wiec przeciw rosyjskiej agresji na Gruzję. Wśród kilkusetosobowej grupy demonstrantów nie zabrakło również nas, Polaków.

Organizatorem wiecu byli dziennikarze skupieni wokół wydawanego w Londynie gruzińskiego „Tanamemamule Magazine”. Redaktor naczelny gazety, pochodzący z Tbilisi Zaza Meskhi, podkreślał, że w tych dramatycznych dniach potrzeba przede wszystkim ludzkiej solidarności. „Historia rosyjskiej agresji uderza w serce wolnej Europy i w samostanowienie narodów w Azji Centralnej. Była już Polska, Finlandia, Węgry, Czechosłowacja, Afganistan i teraz – Gruzja. Kto będzie następny?” – pytał Meskhi w liście otwartym adresowanym do organizacji skupiających społeczności państw byłego Układu Warszawskiego.

Na apel o wsparcie gruzińskiej demonstracji w Londynie odpowiedziało wielu ludzi. Obok flag Gruzji w sobotnie popołudnie w centrum angielskiej stolicy powiewały także flagi Francji, Ukrainy, Litwy, Czeczenii, Albanii, Polski.

Tata Oliwki też tam był. Był i wujek Tygrys i Karaś, była i pani Agnieszka i nasz miły Marek. A na miejscu okazało się, że przyszło jeszcze sporo wspólnych znajomych. Znaczy się solidarnościowy duch w narodzie nie ginie.

„Wolność dla Gruzji!”, „Rosyjscy żołnierze do domu!” – rozbrzmiewało co chwilę z gardeł kilkuset demonstrantów, a z przejeżdżających samochodów co rusz dobiegał dźwięk klaksonów na znak poparcia dla demonstrujących ludzi.

Po ponad godzinnym wiecu, na którym nie zabrakło również przedstawicieli mediów (nie tylko zresztą brytyjskich; obecna była m.in. TVP) organizatorzy gorąco podziękowali wszystkim za wsparcie i zaangażowanie. Serdeczne słowa Gruzini skierowali pod adresem przedstawicieli innych narodowości, także nas, Polaków.

Jako ciekawostkę dodam, że całą tę demonstrację zabezpieczało 2 policjantów (słownie: dwóch). Kilkakrotnie pogrozili mi paluszkiem co bym więcej (w poszukiwaniu tak zwanych dobrych fotek) nie właził na ulicę. W kraju nad Wisłą dosłałbym pewnie mandacik, tudzież klapsa w tyłek. Ot, subtelna demonstracyjna różnica.

Wolny Tybet! Wolna Gruzja!

środa, 13 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Ulubiona piosenka panny Oliwy ...

Pięciolatka


My tu, Oliwa ciągle tam. Pusto i cicho jakoś. Zwłaszcza dzisiaj.

13 sierpnia 2003 roku około godz. 23.16 w szpitalu miejskim w Grudziądzu chciałem przeciąć pępowinę. Pani doktor była jednak szybsza (trudno, następnym razem będę bardziej czujny). Kilka chwil później Oliwka leżała już na brzuchu mamy.

Kurczaki, to już pięć lat. Szkoda tylko, że nie możemy jej dzisiaj przytulić; tak wyjątkowo-urodzinowo. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze…

A w Grudziądzu istne szaleństwo od samego rana. Dodzwoniłem się właśnie w momencie rozpakowywania prezentów. Tatko, mam dwie lalki – zapiszczała radośnie dostojna jubilatka. – No i balony robiły bum, bum, bum...

Jeszcze tylko 15 dni...

wtorek, 12 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Dzisiaj zapraszam na, co tu dużo mówić, dość dynamiczny spacer z panem Ryszardem. Zespół nazywa się The Verve, utwór „Bitter Sweet Symphony”, a płyta „Urban Hymns”. Rok 1997. Smacznego!

Przystanek


Nocne czekanie na nocny autobus. Tata Oliwki pracuje ciężko, pracuje wytrwale, pracuje, że ho ho. No i z owego zapracowania na zegar spojrzeć czasem w pubie zapomni. W środku jasno i przyjemnie, na zewnątrz jakby odwrotnie. No a wracać trzeba, wracać wypada. No więc wracam. Tanecznym krokiem, z uśmiechem na twarzy, z radością w sercu. Wszędzie dobrze, ale u boku małżonki osobistej najlepiej...

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Zakończył się był właśnie Off Festival w Mysłowicach. Dzięki ulubionej „Trójce” także i Tata Oliwki mógł posłuchać tego i owego. W naszej kuchni pełnej niespodzianek sprawca owego muzycznego święta, czyli Artur Rojek Dzisiaj wespół z Marią Peszek. Utwór „W Deszczu Maleńkich Żółtych Kwiatów” z płyty „Happiness is Easy” Rok 2006. Smacznego!

Dialog


W piątkowy wieczór wybrałem się na otwartą dyskusję poświęconą dialogowi chrześcijańsko-żydowskiemu. Dyskusja polska, więc dziarskich pań od ojca dyrektora zabraknąć nie mogło.

Gościem spotkania był ks. Janusz Salomon, przesympatyczny młody jezuita, który ukończył Uniwersytet Oksfordzki (magisterium z filozofii), Uniwersytet Londyński (magisterium z teologii) i Uniwersytet Jagielloński (doktorat z filozofii). Dziś mieszka w Krakowie gdzie stoi na czele Klubu Chrześcijan i Żydów „Przymierze” oraz kieruje Centrum Kultury i Dialogu. Krótko mówiąc ulubieniec słuchaczek toruńskiego radiowęzła.

Jak się okazało, ojciec Tadeusz R. swój fanklub ma także tu, nad Tamizą. Podczas spotkania, rzecz jasna w imię chrześcijańskiego miłosierdzia, panie podskakiwały na krzesłach, syczały, paluszkami groziły. Ba, krzyczały coś o herezjach, głupotach, chciwości i międzynarodowym spisku. Dialog oczywiście jak najbardziej, ale na naszych, polsko-katolickich warunkach. Panie, dumnie podkreślające swoje chrześcijańskie korzenie, nie bardzo chciały przyjąć podczas spotkania nawet tego, czego na lekcjach religii dzieci uczą się w szkołach podstawowych. Apostołowie Żydami? Maryja Żydówką? No i jeszcze Jezus? Skandal, prowokacja, herezja!

Mimo niepierwszej już młodości oddział toruńskiego redemptorysty dzielnie walczył słowem. Wojowniczki o lepszą przyszłość nie przyjmowały do wiadomości faktów, nie liczyły się ze zdaniem innych ludzi. Wypisz, wymaluj „Dzień Świra”, czyli: Moja jest tylko racja, i to święta racja. Bo nawet jak jest twoja, to moja jest mojsza niż twojsza. Że właśnie moja racja jest racja najmojsza!

To, co robi krakowskie Centrum Kultury i Dialogu przypomina trochę walkę Dawida z Goliatem. Z jednej strony grupa młodych, otwartych ludzi z drugiej zaś zwarte, silne i karne szeregi ojca R. Jedni rozmawiają, drudzy zaś bełkoczą. Ci wyciągają rękę, tamci zaś zaciskają pięści. Dialog kontra monolog. Argumenty naprzeciw niewiedzy. Życzliwość tu, agresja tam. I tylko trudno mi pojąć, że tych drugich jakby ciągle przybywa…

Na zdjęciu: jeszcze po spotkaniu fanka ojca Tadeusza próbowała przekonać jezuitę, że błądzi i grzeszy. Jej przekonywujące argumenty trafiły nie tylko do młodego księdza, ale także do pani z reklamy…

czwartek, 7 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Urodziny papy więc muzycznie nie może być inaczej – The Beatles, oczywiście. Rok 1967i utwór „All You Need Is Love”. Smacznego!

Mamy dwie


Krótko bo krótko, ale były. Kolejny zresztą raz. Pani Lidia – mama Daniela (no i oczywiście Jędrka i Olka, którzy żyją w naszym uroczym Grudziądzu) i pani Terenia – mama Oli (no i oczywiście Asi, która mieszka w naszym uroczym Londynie i Grześka, który mieszka w Zielonej Górze… uff, prawdziwy ze mnie genealog). Był jeszcze i Radek, czyli syn Grzegorza, bratanek Oli, wnuk pani Tereni. Znaczy się było wesoło.

Dzielne dziewczęta, mimo wspomnianych już tu upałów, biegały dziarsko oddając się błogiemu podziwianiu tego i owego. Skąd te siły? Pewnie grudziądzki klimat i lokalne produkta spożywcze robią swoje.

***
Obejrzeliśmy sobie „Ciemnoniebieski świat” Jana Sveraka. Jeden z moich czeskich ulubieńców (m.in. „Szkoła podstawowa”, „Kola”, a ostatnio „Butelki zwrotne”) zrealizował tym razem opowieść o czechosłowackich pilotach walczących w czasie II wojny światowej.

Wszystko co w czeskim kinie lubię najbardziej – lekkość, humor, brak zadęcia, autoironia, bezpretensjonalność. A do tego efekty specjalne, które przy polskich kartonowych dekoracjach tak zwanych superprodukcji robią wrażenie zasadniczo wielkie. Oglądałem „Tmavomodrý svět” z przyjemnością niekłamaną i tylko smutek jakiś był mnie naszedł kiedy pomyślałem o legendarnym dywizjonie 303; o polskich asach przestworzy, którzy walczyli tu, w Anglii i jakoś nadal nie mogą doczekać się dobrego filmu. A jak się już doczekają, to, coś mi intuicja podpowiada, będą brzęczące medale, martyrologia, tekturowe aeroplany, papierowe postacie i oleiste dialogi. Może więc lepiej żeby zamiast Polaków zrobił to kto inny? Do Sveraka numeru, niestety, nie posiadam.

***
Dzisiaj tato mój osobisty świętuje swoje urodziny. Kolejne. Niestety żołądkowa gorzka musi poczekać do 28 sierpnia, kiedy to panna Oliwa przyjedzie w towarzystwie dziadka właśnie. Dziecko do łóżeczka, tatusiowie zaś do zamrażalnika (póki co jeszcze tego domowego)...

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Dźwięki na dobrą noc



Dzisiaj w naszym dźwiękowym kąciku wrocławski duet „Skalpel” i utwór „1958”. Album (zatytułowany po prostu „Skalpel”) nagrany dla legendarnej londyńskiej wytwórni Ninja Tune w roku 2004. Smacznego!

Sobota nieudaczników
















Ciężkie jest życie na emigracji, oj ciężkie. Zwłaszcza w sobotnie wieczory u pana Marka.

Wegetariańskie grillowanie to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Smakołyki wszelakie plus na ten przykład sok jabłkowy z odrobiną żubrówki (czy jakoś tak odwrotnie) tworzą zestaw nie tylko apetyczny, ale i całkiem pożywny. A jeśli do tego dołożymy towarzystwo więcej niż sympatyczne, to mamy już autentyczną gorączkę sobotniej nocy.

Miło spotkać się z ludźmi, których miłościwie nam panujący prezydent K., był łaskaw nazwać (podczas oficjalnej wizyty w Londynie) „nieudacznikami”. Siedzimy zasępiali i smutni. Narzekamy i marudzimy. Czasem ktoś kogoś pocieszy, klepnie po plecach. Dzielimy się swoimi przygnębiającymi historiami, opowiadamy, co komu znowu nie wyszło. Krótko mówiąc: smutek i nostalgia.

Nasze przygnębienie i apatię potęguje, rzecz jasna, alkohol. Pity bez umiaru, bez przerwy, bez sensu. Nieudacznicy na trzeźwo są przecież jeszcze bardziej nieudaczni.

Jako takie pocieszenie wniósł kolega Mateusz, który nieudacznie kolekcjonuje winylowe płyty. Muzyka zajmuje nie tylko pół jego pokoju, ale i trzy czwarte życia. Sobie tylko znanymi drogami Matusz sprowadza m.in. polski jazz lat 70-tych. A jak włączył na ten przykład Czesława Niemena to Tata Oliwki padł z wrażenia (dobra, dobra, pan się przyznaj, że owo padnięcie spowodowała nie muzyka, ale zawartość pańskiej szklaneczki…).

Dzięki uprzejmości małżonki osobistej dotarłem do domu około godz. 3.00. Dotarł także i fotograficzny aparat, który w autokarze linii 155, nie chciał trzymać się w moich rękach. Złośliwość rzeczy martwych albo – co bardziej prawdopodobne – zwyczajna nieudaczność trzymającego…