Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



W dzielnicy, w której mieszkamy, czarnoskórych sióstr i braci siła. A skoro siła, to na witrynach sklepów plakaty, w samochodach zaś muzyka. Czyje plakaty, czyja muzyka? – pyta Szanowne Państwo. Rzecz oczywista – Króla Popu.

Michael Jackson rozbrzmiewa donośnie, nie jednak w naszej kuchni muzycznych niespodzianek (co nie oznacza, że Króla nie cenię – wprost przeciwnie). W drodze do pracy zobaczyłem o poranku na wielkim plakacie wielką panią Florence Welch i ona właśnie dziś nam tu zagra.

Za niespełna tydzień debiutancki album „Florence and the Machine” pojawi się na tutejszym rynku. Album, z którym krytycy wiążą nadzieje wielkie, publiczność zaś ogromne. Póki co, zapowiada się pysznie. Utwór „Rabbit Heart (Raise It Up)” z płyty „Lungs”. Rok 2009. Smacznego!

Skoczek (odsłona pierwsza)


Panna Matysia została wczoraj umieszczona w urządzeniu wielce zabawnym. Zmyślne połączenie huśtawki z katapultą sprawiło było radości co niemiara. Oczywiście nie tylko Matysi.

Całość podskoków została skrzętnie udokumentowana, ale podczas tak zwanej obróbki materiału zdjęciowego, TataOliwki zachował się jak buc i materiał ów skasował. Ostał się jeden obrazek, który z radością zamieszczam.

Jednocześnie spieszę donieść, że bucem kompletnym nie jestem, bom utworzył uprzednio kopię wszystkich fotek. Jak tylko je ponownie obrobię (i nie skasuję) to wrzucę tu jeszcze skaczącą Matysię.

A oko, dziękuję, dużo lepiej. Znaczy się widzę i opisuję…

piątek, 26 czerwca 2009

Dzieci






















No i znowu wybrałem się z panną Oliwą na Wesoły Dzień Dziecka do Laxton Hall. No i znowu oko nadwyrężyłem i znowu szpital odwiedzić musiałem. Stąd i moja chwilowa tu nieobecność. Ale po kolei.

Nieco ponad osiemdziesiąt mil na północ od Londynu, wśród pięknych lasów i pół hrabstwa Northampton znajduje się miejsce szczególnie bliskie sercom wielu Polaków – Laxton Hall. Od ponad trzydziestu pięciu lat funkcjonuje tu polski Dom Spokojnej Starości, a rozległe tereny tej zabytkowej posiadłości są gospodarzem wielu niezwykłych imprez. W sobotę, 20 czerwca to jakże spokojne miejsce zmieniło się w najbardziej radosne i rozbawione miejsce w tej części Anglii. Ponad 2300(!) polskich dzieci uczestniczyło w szóstej już edycji Wesołego Dnia Dziecka (o tym, że Polaków na Wyspach siła, oj siła, najlepiej pokazują liczby: 6 lat temu na imprezę do Laxton Hall przyjechało 450 dzieci, w tym roku – już pięciokrotnie więcej!).

W tegorocznej zabawie uczestniczyliśmy również i my. Oliwa, podobnie jak w roku ubiegłym, piszczała, skakała, wierzchowca dosiadała. Jej papa zaś, jak na Wesoły Dzień Dziecka przystało, cieszył się zakupionym dzień wcześniej nowym obiektywem i pstrykał, pstrykał, pstrykał. Pstrykał tak intensywnie, że w poniedziałek kolejny raz odwiedzić musiał Moorfield Eye Hospital. Oko lewe, zgodnie z nową świecką tradycją, zmieniło się w opuchłą czerwoną bulwę. Przesympatyczna pani doktor zbadała, maści na 3 miesiące przepisała. Czy tym razem będzie to ostatnia tam wizyta? Chciałbym w to wierzyć, ale Jaro z miasta stołecznego Warszawa powiedział mi właśnie, że będąc niemowlęciem włożył w oko swojej ukochanej mamy … smoczek. Było to ładnych lat 30 temu, a mamie do dziś tamta smocza kontuzja się odnawia…

Wróćmy jednak do Wesołego Dnia Dziecka. W tym roku sporo emocji towarzyszyło spotkaniu drużyn piłkarskich księży i dyplomatów. W regulaminowym czasie gry padł remis 4:4. W rzutach karnych lepszym opanowaniem i skutecznością wykazali się już duchowni, którzy przy żywiołowym wsparciu kibiców wygrali 4:1. Amen.

czwartek, 18 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



W naszej kuchni muzycznych smakołyków dziś danie z Nowej Zelandii. Pani ładna nazywa się Jess Chambers i roku poprzedniego wydała swój debiutancki album zatytułowany „Jess Chambers And The Firefly Orchestra”. Z tego właśnie krążka apetyczna kompozycja „Pieces of love”. Rok 2008. Smacznego!

Kąpiel





Ostatnimi czasy Oliwa nie tylko kąpie się już sama, ale sama także z wanny wychodzi, wyciera się, zakłada piżamy, myje zęby.

Największa zabawa jest (dla mnie, rzecz oczywista), gdy owym czynnościom towarzyszy konferansjerka w wykonaniu Oliwy właśnie. Słucham więc z uwagą (nie mylić z powagą) o tym jak należy się wytrzeć, jak nałożyć pastę, jak nalać wody do kubka.

Czas chyba najwyższy z owych cennych rad i wskazówek skorzystać...

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



Z lipcowego wyjazdu do Polski trzeba przywieźć mi garść płyt z muzyką jak najbardziej krajową. Lista zakupów niebezpiecznie się wydłuża, bo – jak już kiedyś tu wspominałem – w kraju nad Wisłą jest dobrze, a nawet nieco lepiej. Weźmy na ten przykład panią Gabrielę Kulkę, która wydała właśnie swój album „Hat Rabbit”. Słucham tego w Trójce i podoba mi się bardziej i bardziej. A Panna Oliwa jest zwyczajnie zachwycona. „Niejasności”, rok 2009. Smacznego!

Bonjour Tygrysie!



2 września roku poprzedniego pojawił się tu wpis pod wszystko mówiącym tytułem „Au Renoir Tygrysie”. Krótko mówiąc: płakałem, szlochałem, włosy z głowy wyrywałem, bom kompana zacnego żegnać musiał. Wuj Tygrys błąd jednak swój zrozumiał i powrócił w pokorze. Zuch!

A było to tak. Pani, od której to Wuj Marek od lat pięciu dom wynajmował, a do którego to domu przeniósł się nasz Wuj Tygrys, chciwym babsztylem się okazała. Chciwym, bo przez te wszystkie lata funty z wynajmu w skarpetę upychała nic nikomu o tym nie mówiąc (czyt. podatków z tego tytułu nie płaciła). No i – jak twierdzi chciwa baba – wpadła urzędnicza ekipa, sprawę odkryła, karą zagroziła. Baba więc lokatorów pognała. Ot i cała historia.

No i znowu jesteśmy w komplecie! Nie na długo pewnie, bo tym razem to my myślimy o przeniesieniu się na śmieci własne. W kościach strzykać zaczyna więc to chyba pora najwyższa, by nad Tamizą usamodzielnić się nieco.

Oliwa na plany papy posmutniała znacząco, bo jak tu mieszkać bez siostry Matysi? Będzie dobrze. Londyn wszak miastem niewielkim więc z pewnością zawsze nam będzie po drodze.

A na załączonych obrazkach dowód najpewniejszy, że Wuj Tygrys powrócił. Czosnek i On.

czwartek, 11 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



W naszej kuchni muzycznych niespodzianek czas na chwilę relaksu. Panów jest trzech, pochodzą ze Szwecji i tworzą zespół o wszystko mówiącej nazwie Tape. W maju roku ubiegłego wydali swój piąty album zatytułowany „Luminarium”. No i z tego właśnie krążka kompozycja „Beams”. Rok 2008. Smacznego!

Rewolucja








No i stało się. TataOliwki rozpoczął upiększanie (ach, czy to w ogóle jest możliwe?) ciała własnego.

Od 12 dni jestem więc na diecie owocowo-warzywnej. Bez kawy, bez piwa, ba, bez gorzkiej żołądkowej również. O wyeliminowaniu chleba, ziemniaków, makaronu, kaszy, ryżu, nabiału, zbóż, orzechów i słodkości wszelakich nie ma co nawet wspominać.

Dieta wymyślona przez dr Dąbrowską dni trwa 40 i tyle też mam zamiar ją prowadzić. Organizm pozbawiony białka, tłuszczu i węglowodanów oczyszcza się cudnie. Czuję się wybornie, energii jakby więcej, kilogramów zaś jakby wprost przeciwnie.

Żeby rewolucja rewolucją była pełną, spieszę donieść, że drogą zakupu nabyłem również pantofle i kostium sportowy. Wstaję o 5.30 rano i drepczę sobie wokół naszego cmentarza. Sapię jak lokomotywa, ale co tam. Najważniejsze, że parą jeszcze nie bucham!

Codziennie piję też świeżo wyciskane soki. Są pyszne, tym bardziej, że wychodzą spod ręki panny Oliwy – niekwestionowanej mistrzyni sokowirówki (inna sprawa, że podczas produkcji Oliwa wyjada bezczelnie składniki, co zresztą widać na załączonym obrazku). No to może tyle ja. Darz Bór!

PS. Przegapiłem właśnie 1. urodziny blogaska (ta jakże wiekopomna chwila minęła była 5 czerwca roku bieżącego). Tak, moi mili, za nami rok cały! Wypadałoby jakiś torcik zaserwować, jakiś toast wznieść delikatny. A tu dupa! Znaczy się marchewka i sok z grejpfruta. Na zdrowie! (spoko, spoko – co się odwlecze to nie uciecze; gorzka żołądkowa powróci w stosownym czasie, cierpliwości…).

piątek, 5 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



W naszej kuchni muzycznych uniesień pora na dwa łyki afrykańskiej klasyki. Pani Miriam Makeba, czyli Mama Afrika w radosnych rytmach „Pata Pata”. Rok 1967. Smacznego!

Panna Kokardka, znaczy Królik






Dawno na naszych łamach nie gościła panna Matysia. Najwyższa pora to naprawić. Zatem panna M. w szałowej kreacji w kolorze pink.

Panna Kokardka była wielce zdziwiona, gdy TataOliwki aparatu utrzymać nie mógł. A nie mógł, bo trząsł się z radości, kiedy w pokoju obok zobaczył właśnie najprawdziwszego Królika z różowymi uszami. Oliwa chichotała, Ciotka Ola (znaczy Pani Kokarda) się uśmiechała, panna Kokardka zaś znacząco pukała się w głowę. Czy jakoś tak...

środa, 3 czerwca 2009

Dźwięki na dobrą noc



Ostatnimi czasy w moim domowym odtwarzaczu kręci się zaledwie jedna płyta. To nowy, jakże zaskakujący!, album ojca chrzestnego punk rocka. Pan Iggy Pop, bo o nim mowa, nagrał płytę, która jest – jak sam przyznaje – hołdem dla kultury Francji. I to jakim hołdem! Słucham i zachwycam się bardziej i bardziej. Na ten przykład utworem, który to dzisiaj w naszej kuchni muzycznych uniesień serwuję z radością niekłamaną. „King Of The Dogs” z płyty „Préliminaires" (tytuł po francusku znaczy „gra wstępna”). Rok 2009. Smacznego!

A ów kapitalny teledysk zrealizowano w trzech wersjach. Jeśli Szanowne Państwo chciałoby zobaczyć inne wcielenie Pana Psa, proszę poczekać do końca nagrania i kliknąć tam, gdzie trzeba...

Zlecenie
















Po raz pierwszy wynajęto mnie w charakterze pana z aparatem. Nie dość, że wynajęto, to jeszcze zapłacono! I to w funtach szterlingach!

Przyznam uczciwie: denerwowałem się jak mało kiedy. Jeszcze bardziej denerwowałem się, kiedy wręczałem płyty z fotkami. Czy będą zadowoleni? Na razie odezwała się jedna mama. Powiedziała, że jest dobrze. Co powiedzą inni?

No i co powie ksiądz dobrodziej?