Słonko na angielskim nieboskłonie podładowało co nieco nadwerężone akumulatory więc spieszę donieść cóżem uczynił w minioną sobotę. A uczyniłem radość niespotykaną pannie Oliwce – tak najkrócej rzec mogę. Obudziłem dziecko o 5.30 rano, by po blisko 90-minutowej podróży: pociągiem, dwoma liniami metra i autobusem czerwonym, dotrzeć w miejsce zbiórki tajemnej. Tam czekało auto, które powiozło nas do Laxton Hall. A wiozło nas i wiozło, bo: a/ auto nie pierwszej już młodości, b/ warunki atmosferyczne niesprzyjające drogowemu szaleństwu, c/ odległość do przebycia znaczna biorąc pod uwagę rzeczoną kondycję automobilu – ponad 80 mil (po naszemu jakieś 150 km).
W Laxton Hall, w sobotę właśnie, odbyła się czwarta edycja polskiego Dnia Dziecka. Deszcz, jak to deszcz, padał i padał. Ale dla rozbawionej szarańczy mokre porcięta i koszule to przecież żadna tam niedogodność. Zatem 1500 rozbawionych dzieciaków biegało, skakało, podskakiwało, płakało (jak na ten przykład orła na mokrej trawie wywinęło), krzyczało, śpiewało, grało, tańczyło, malowało, jadło, piło, śmiało się i bawiło. Oliwka zachwycona, bo tatko i watę cukrową drogą zakupu nabył. I na słodycze w ilościach znacznych tego dnia wyjątkowo pozwalał. No i wielka zjeżdżalnia, i twarz przez pannę Marysię pomalowana, i konik Charlie na grzbiecie swym nawet powiózł. Absolutne szaleństwo.
Nie byłbym sobą, gdybym nie dorzucił małego co nieco o pewnych dziarskich rodzicach, którzy na imprezę także, niestety, dotarli. Jestem więc sobą i służę takim oto przykładzikiem. Turniej przeciągania liny. Mali siłacze prężą małe muskuły i na śliskiej trawie walczą niczym Pudzianowski Mariusz. Nagle pojawia się grupa wąsatych osobników. Polskie tatusiowie w całej krasie i okazałości. Patrzom i kombinujom. Myślom (ot, żarcik). Dołanczajom do dzieci. Kilku wąsaczy do jednej grupki, kilku do drugiej. Muskuły naprężajom, linę ciągnom. Ci po lewej wygrywajom. Krzyczom: „Kurwa! Cieniasy jesteśta! Kurwa! My wygralim! My!”. Koniec cytata. Dzieci słuchają. Tata Oliwki wręcza buraczanym wąsaczom puchar z buraków ćwikłowych dłuta Andrzeja L. Polskie taty cieszom się jak dzieci. No w końcu Dzień Dziecka, nie!
Do domu wróciliśmy o 23.30. Oliwka o spaniu słyszeć wszakże nie chciała. Po kilkunastu godzinach trzeba było przecież wszystko mamci dokładnie opowiedzieć. Taki dzień nie zdarza się przecież zbyt często. Za rok też tam pojedziemy! Może do tego czasu jakiś wąs mi urośnie i też se linę pociagnę. A co!
Na dobry początek:
[Miś nadaje na poczcie telegram]
Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.
Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.
Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!
Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...
Miś: Londyn - miasto w Anglii.
Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!
Miś: No mówię pani właśnie.
Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...
***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.
Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.
Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!
Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...
Miś: Londyn - miasto w Anglii.
Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!
Miś: No mówię pani właśnie.
Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...
***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wtorek, 24 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
4 komentarze:
"A uczyniłem radość niespotykaną pannie Oliwce – tak najkrócej rzec mogę. Obudziłem dziecko o 5.30 rano," - i na tym winien się zakończyć post hi, hi, hi
Wielkie brawa najsamprzód dla Taty Oliwki, że w końcu sie wzion do roboty tzn. do pisarstwa i fotografiarstwa.
Łezka w oku się kręci na widok tego słowiańskiego naręcza ,a raczej naszyjnia koralów czerwonych.
A jakoweś konkurencji dla Matek Polek z odrostami nie było?
mój drogi, jaki wąs? wisła pierwej zawróci do swego źródła!
Że jak, proszę? Że niby mnie nie urośnie? Kimkolwiek jesteś "xxx" zapewniam: wąs będzie i to znaczący! Może i o brodę się nawet jakowąś pokuszę...
Szanowny Tato Oliwki znanej mi osobiscie! Jezeli szanownemu Tacie was urosnie to sadze ze firma na swiecie znana badzo - popularnie zwana DZiLeT - napewno dozywotny abonament owych przyborow do usuwania porostu na twarzy zasponsoruje ;)
p.s
Jak zawsze pozdrawiajac wylewnie rodzinke cala reklamuje moj anonimowy wpis juz 3 ;)
Prześlij komentarz