Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

poniedziałek, 21 marca 2011

Dźwięki na dobrą noc



Jak mawiają górale spod samiuśkich Tater, na uspokojenie nerwa najlepsiejse są pikne nutki. Niech i tak zatem będzie. Pani jest młodziutka, nawet bardzo (jutro właśnie świętować będzie swoje 21. urodziny), a na swoim koncie ma już 2 płyty. Ta ostatnia, „I Speak Because I Can” wydana równy rok temu zaczyna się tym oto utworem. „Devil's Spoke” i pani (panna?) Laura Marling. Smacznego!

Łapaj złodzieja!

Ślub zapowiadał się więcej niż ciekawie. Grudzień, klimatyczny pub na Greenwich, wiekowe automobile. Ślubu jednak nie ma, podobnie jak nie ma już naszych albumów.

Ot, kolejna lekcja. Szkoda tylko, że aż tak kosztowna. W idiotyczny sposób straciliśmy właśnie cztery albumy z naszymi ślubnymi zdjęciami. Spotkanie w wytwornym lokalu gastronomicznym, równie wytwornego hotelu okazało się być spotkaniem z mało wytwornym, acz bardzo zręcznym i pomysłowym, złodziejem. Niedoszły Pan Młody pierzchnął był z owocem naszej kilkumiesięcznej pracy. Ech…

Oczywiście wszystkie zdjęcia nadal mamy, oczywiście wszystkie albumy możemy zamówić raz jeszcze. Wolałbym jednak wydać te pieniądze na nowy obiektyw na ten przykład. A tak…

Gdyby ktoś z Szanownego Państwa zastanawiał się po co chamowi nasze albumy i nasze zdjęcia, spieszę z odpowiedzią, nad którą – przyznam uczciwie – sami głowiliśmy się dość długo. Czyżby Oliwkowa Wytwórnia Fotografii Ślubnej aż tak bardzo zagrażała londyńskiej konkurencji? Nic z tych rzeczy! Złodziej cham będzie spotykał się z przyszłymi małżonkami, pokaże im niby swoje (nasze, kurwa mać, nasze!) albumy, podpisze z nimi nic nieznaczącą umowę, schowa do swojej chamskiej kieszeni zaliczkę (100? 200? 300? funtów) i zniknie.

Szkoda naszych albumów. Jeszcze bardziej szkoda tych wszystkich oszukanych ludzi, którzy na ślubnym kobiercu oczekiwać będą na pana z aparatem…

czwartek, 3 marca 2011

Smutno i zimno



Łamie mnie w kościach, zimno jak cholera, trzęsę się jak galareta. Nie lubię, nie lubię, nie lubię. No i teraz jeszcze ta wiadomość o śmierci Ireny Kwiatkowskiej. Idę spać.