Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

wtorek, 30 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Muzycznie nie może być dzisiaj inaczej ;) Pidżama Porno i "Antifa". Smacznego!

Troglodyci


"Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej" – zwykł mawiać Albert Einstein. Słowa wielkiego fizyka postanowili potwierdzić troglodyci z Obozu Narodowo-Radykalnego.

Jak powszechnie wiadomo, poziom inteligencji skinheadów z ONR jest wprost proporcjonalny do ilości włosów na głowie. Ogoleni na łyso osobnicy nie mają więc w życiu lekko. Męczą się biedaczyska niemożebnie, by myśl jakowaś w główkach się pojawiła. A gdy się już po wielu próbach pojawi, ogłaszają ją wszem i wobec. Nawet i poza granicami swojej ukochanej Polski.

Media doniosły właśnie, że w 60-tysięcznym walijskim mieście Llanelli pojawiły się naklejki rzeczonego Obozu Radykalno-Patriotycznego. Jest piękny orzeł w koronie, jest i falanga, jest w końcu adres strony internetowej, na której nienawiść miesza się z niedorzecznością. Orędownicy "Polski dla Polaków" nie zauważyli jednak, że ową Polskę właśnie porzucili. I to dla kogo?! Dla członka Unii Europejskiej!

A jeszcze nie tak dawno łysi panowie palili przecież unijne flagi, protestowali, ręce w faszystowskim geście wznosili. "Wczoraj Moskwa, dziś Bruksela!", "Niepodległość nie na sprzedaż!", "Pedofile, pederaści to są Unii entuzjaści" – to tylko niektóre z „błyskotliwych” haseł wznoszonych przez chłopców z ONR.

Jak widać pamięć bywa krótka i wybiórcza. Dziś polscy skinheadzi budują swoją czystą rasowo Polskę na emigracji, w Walii właśnie. Zamiast ukochanych banknotów z orłem w koronie – jakże niepolskie funty, zamiast schabowego z ziemniakami – hinduskie curry, zamiast białoskórych – wszyscy inni. Jak oni, biedaczyska, to znoszą?

Życie na emigracji nie zawsze bywa łatwe, nie zawsze usłane jest tylko różami. No ale dla członków Obozu Narodowo-Radykalnego to muszą być istne katusze! Na śniadanie: chleb kupiony u Pakistańczyka, na obiad: kurczak z ryżem od Chińczyka, na kolację: ach dosyć, dosyć! Cierpi więc bladolicy Mieczysław tudzież inny Waldemar na emigracyjnej ziemi. Męczą się panowie srogo, oj (sic!) męczą. I, jak mniemam, z owego właśnie umęczenia rodzą się takie pomysły jak ten z naklejkami.

Do swojego chorobliwie pojmowanego patriotyzmu, polscy skinheadzi dołączają jeszcze chory katolicyzm. Chory, bo stojący w sprzeczności z Ewangelią, z nauczaniem Kościoła Katolickiego, z pontyfikatem Jana Pawła II ("polskiego papieża" – jak dumnie podkreślają). W imię „Boga, Honoru i Ojczyzny” sieją nienawiść i pogardę dla drugiego człowieka. Swoje absurdalne hasła przywieźli niestety ze sobą także i tu, do Wielkiej Brytanii. Ludzka głupota, faktycznie, jest nieskończona…

***
TataOliwki zasyła chłopcom z ONR-u walizeczkę stylowych i jakże niezwykłych okularów. Niezwykłych, bo zapatrzonych w magiczne szkła z tajemnej fabryki samego Romana Dmowskiego. W binoklach wuja Romka świat na pewno będzie jeszcze bardziej biały...

poniedziałek, 29 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



W roku 1994 Luc Besson zrealizował film pt. "Leon Zawodowiec". Jean Reno zagrał tam pana Leona, a Natalie Portman – Matyldę. No i już Szanowne Państwo zna tajemnicę imienia naszej uroczej panny M.

W kuchni pełnej niespodzianek piosenka pana Stinga właśnie z "Leona Zawodowca" - "Shape of My Heart". Smacznego!

Matylda




20 września o godz. 7.26 urodziła się Matylda. Tak oto Tata Oliwki został najprawdziwszym Wujkiem Matyldy.

Poród trwał 30 godzin (ała…). Rodzice, znaczy się Ola i Danek, byli zachwyceni. Nie tyle długością , co opieką: fachową, życzliwą i bardzo sympatyczną. Zresztą przez 30 godzin to się można ze szpitalnym towarzystwem poznać nieco bliżej…

Od 3 dni Matylda jest w naszym domku. Rodzice, znaczy się Ola i Danek, pływają ze szczęścia. Panna Oliwa nieco zaś zasmucona, bo ma katar i do panny Matyldy, prewencyjnie się nie zbliża.

Tata Oliwki wyraża na zakończenie nadzieję, że małżonka osobista jak się na patrzy na małą Matyldę, to... Proszę więc trzymać kciuki za owocne i intensywne patrzenie. Z góry serdecznie dziękuję.

1. Matylda ziewająca (broń Boże płacząca…)
2. Matylda z Tatą z lotu Taty Oliwki
3. Matylda z dłonią Taty

środa, 17 września 2008

Dźwięki na dobrą noc




W tym teledysku też coś uszatego kica… „The Rip” z płyty „Third”. Portishead. Rok 2008. Smacznego!

Pan Królik



W naszym ogródku pojawił się Pan Królik. Podjada soczystą trawę, a i na marchew od domowników też się załapie. Nie wiemy gdzie mieszka, wiemy zaś, że odpowiada mu nasza stołówka. A Panna O, jak to panna O., jest futrzakiem zachwycona. Zwłaszcza jak Pan Królik je marchewkę prosto z ręki.

Wujek Tygrys powiedział, że z królika najlepszy jest pasztet...

Panie Królik, Pan nie ucieka!

wtorek, 16 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Było o wodzie, no to do owej wody dorzućmy dzisiaj nieco dymu i ognia w niebie… „Smoke on the Water” z płyty „Machine Head”. Panie i Panowie – Depp Purple. Rok 1972. Smacznego!

Wodne pokoje










Nad brzegiem Tamizy, nieopodal Royal Festival Hall znajduje się oryginalna fontanna. To instalacja Duńczyka, Jeppe Heina zatytułowana „Appearing Rooms”.

Cztery wodne pokoje (4 pokoje, 4 pokoje, pokażę wszystko wam dopóki jeszcze mogę stać/ 4 pokoje, 4 pokoje, pokażę wszystko wam póki jeszcze prosto stoję...) w których – przy odrobinie szczęścia – można przebywać w suchym odzieniu. Trzeba cierpliwie poczekać aż wodne drzwi opadną i pozwolą nam wejść do środka. Tam zaś czekamy na otwarcie kolejnej furtki i kolejnej. I tak, suchą stopą chodzimy otoczeni ścianami wody. Pomysłowe i jakże przyjemne.

Oczywiście nie wszyscy mają w sobie odpowiednie pokłady cierpliwości. Inną grupę stanowią pacholęta, dla których bieganie w samych majtasach jest radością samą w sobie.

W minioną sobotę było ciepło i słonecznie. Amatorów zwiedzania wodnego mieszkania nie brakowało. Oto i niektórzy z nich.

poniedziałek, 15 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



No to dzisiaj coś wielce adekwatnego do obrazka zamieszczonego poniżej. Bobby McFerrin i utwór „Don't Worry, Be Happy” z płyty „Simple Pleasures”. Rok 1988. Smacznego!

Dzień dobry bardzo!


Panna Oliwa jest zasadniczo dość pogodnym człowiekiem. Na zdjęciu Szanowne Państwo może delektować się popołudniową radością obywatelki. O.

Radość zarejestrowana na osobistym posłaniu osoby radującej się. Zbieżność pasków na okryciu wierzchnim z paskami na narzucie, ze wszech miar przypadkowa (model na kameleona…).

A poza tym minister zdrowia ostrzega: Dłuższe przyglądanie się fotografii może skutkować przejęciem radosnego usposobienia z oglądanego na oglądającego.

Dobrego tygodnia!

czwartek, 11 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Przy okazji graffiti, wspomniałem dzisiaj o Darku, człowieku, który już zawsze będzie mi się kojarzył z tym oto utworem. „Jump Around” grupy House of Pain. Rok 1992. Smacznego!

Maluj mury! Odcinek 1








Bardzo lubię graffiti. Nie jakieś tam bohomazy i pierdoły w stylu „Arka Gdynia Pany!” (widziałem takie hasło na zburzonym już budynku w centrum Londynu). Puszka farby w sprayu to stanowczo za mało. Trzeba mieć jeszcze i talent i pomysł.

Bardzo lubię też szablony. W moim rodzinnym Grudziądzu robił je Świnia (znaczy Darek), a w Londynie robi je słynny na świat cały pan Banksy.

Dzisiaj pierwsza odsłona graffiti z miasta L. Obrazki z okolic Elephant & Castle.

środa, 10 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Do sera i wina szef kuchni proponuje dzisiaj radosny kolektyw Les Négresses Vertes. Utwór „Voilà l'Été” z debiutanckiej płyty „Mlah”. Rok 1988. Bon appetit!

Serowinobranie





Z uroczych wakacji powrócili właśnie Asia (siostra osobista Oli) wraz z konkubentem swym Claudem.

Cel wyprawy: rodzinne strony konkubenta, znaczy Francja. No i z owego wojażu Państwo przywieźli nie tylko pół laptopa zdjęć i pysznych opowieści, ale także, a w zasadzie, no bądźmy szczerzy – przede wszystkim, sery i wina.

Wujek Tygrys coś swym czułym nosem przeczuwał, bo się nagle na starych śmieciach pojawił. Znaczy normalnie się do stołu dosiadł! Chamstwo i drobnomieszczaństwo, jak mawiał klasyk.

Sery – ach, ech, ech i ach. Wina – też, ale jakby mniej. Dostaliśmy jeszcze mydła z Prowansji (jeszcze nie konsumowaliśmy) i masło z… kasztanów (ale słodkie). Znaczy się Francja elegancja! A Ola, co to piwa pije coraz więcej (brzuch nie pozostawia wątpliwości) otrzymała jeszcze maciupkie kostiumy. No jakie to małe, no jakie urocze! Eeech…

Czy ktoś widział małżonkę mą jedyną? Może da się skusić…

wtorek, 9 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Dzisiaj w naszej kuchni pełnej niespodzianek właściciel głosu zasadniczo zacnego. Ile butelek burbonu wypić trzeba żeby osiągnąć taką barwę? Doprawdy nie wiem (i lepiej pan nie sprawdzaj ile). Przed Państwem Tom Waits z utworem „Downtown Train” z albumu „Rain Dogs”. Rok 1985. Smacznego!

Pielgrzym





W minioną niedzielę, już po raz 56. odbyła się Pielgrzymka Polaków do Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej w Aylesford. Do „angielskiej Częstochowy” zjechało w tym roku ponad 1000 pielgrzymów z różnych zakątków Wysp. Uroczystej Mszy św. przewodniczył metropolita warszawski ks. abp. Kazimierz Nycz.

Duchowa kolebka Zakonu Karmelitów w Aylesford położona jest niespełna 40 mil od Londynu. W sanktuarium, które od czasów średniowiecza jest siedzibą wspólnoty karmelitańskiej, św. Szymon Stock miał w 1251 roku otrzymać słynny szkaplerz, będący dziś jednym z najbardziej popularnych sakramentaliów.

W Aylesford są także prace Adama Kossowskiego (1925-1986), jednego z najwybitniejszych artystów polskiej emigracji. W klasztorze karmelitów znajdują się jego obrazy, ceramiczne rzeźby, mozaiki i witraże.

A o wszystkim uprzejmie doniósł Tata Oliwki, pielgrzym zasadniczo początkujący.

poniedziałek, 8 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Kuchnia polska serwuje dzisiaj szczura, a dokładnie rzecz ujmując – jego oddech. Mimo, że danie nie najmłodsze, panna O. przepada za tym smakiem, oj przepada. Z debiutanckiej płyty grupy Maanam utwór „Oddech szczura”. Rok 1981. Smacznego!

Laleczka z miną w tle


W środkach komunikacji miejskiej panna Oliwa czasami się zadziwia...

piątek, 5 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Ten utwór usłyszałem po raz pierwszy w filmie „Benny i Joon” (ach jakże sympatyczny to film, polecam!). Zespół pochodzi ze Szkocji, nazywa się The Proclaimers, a utwór zwie się "I'm Gonna Be (500 Miles)". Rok 1993. Smacznego!

Powrót do szkoły



Po 45 dniach letnich kanikuł, panna Oliwa była właśnie powróciła do swej ulubionej szkoły. Pierś dumnie wypięta do przodu, bo to przecież już I klasa, a nie jakaś tam zerówka dla małych dzieci.

Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że jest i nowa pani nauczycielka. Taka filigranowa blondyneczka, na oko lat 28. Znaczy się równolatka małżonki osobistej. No to może tyle ja o nowej pani…

A tak w ogóle to zauważyłem, że wielu Polaków w Wielkiej Brytanii nieustannie narzeka na poziom tutejszej edukacji. Rodacy psioczą wypinając przy okazji dumnie pierś, by donioślej wychwalać – a jakże! – polskie szkoły.

Fora internetowe pełne są wpisów wszystkowiedzących Polaków, którzy na brytyjskim systemie edukacji nie zostawiają suchej nitki. Dostaje się wszystkim – nauczycielom, dyrektorom, ba, nawet ministrom i samemu premierowi. Polski emigrant wie najlepiej i dlatego do jednego worka z napisem „edukacja” wrzuca wszystko, co z ową edukacją mu się kojarzy. Czytając wpisy polskich internautów, każdy zdrowo myślący rodzic powinien pakować walizki i czym prędzej opuścić tę zacofaną krainę. Tylko bowiem w ten sposób może uchronić swoje pociechy przed edukacyjną zapaścią.

Polskie media z lubością publikują dane o – ich zdaniem – katastrofalnym wręcz poziomie szkół publicznych w Wielkiej Brytanii. Zapominają jednak dodać, że obok placówek państwowych rodzice mają do wyboru także i szkoły prywatne, czy też cieszące się zasłużoną renomą szkoły wyznaniowe. Utrzymywane chociażby przez Kościół Katolicki placówki od lat cieszą się niesłabnącą popularnością. Wbrew często powtarzanym na forach internetowym informacjom, szkoły te wcale nie są niedostępne dla Polaków. Rodzice, których dziecko nie zostało do takiej szkoły przyjęte (zazwyczaj z braku miejsc), zapominają, że od takiej decyzji zawsze można się odwołać. W przypadku Oliwki przyniosło to efekt. Odwołanie zostało przyjęte i dziś jestem szczęśliwy, że panna O. uczy się w angielskiej szkole; miejscu, gdzie znakomicie przygotowana kadra z pełnym oddaniem wykonuje swoją pracę.

Polacy na emigracji lubują się w opowieściach, jak to polscy uczniowie przewyższają swoją inteligencją i wiedzą angielskich kolegów. My – geniusze, oni – nic nie wiedzące miernoty. Kolejny raz to my, Polacy, niesiemy kaganek oświeceniowego światełka.

Konsul Generalny RP w Londynie przyznał niedawno, że Polacy w Wielkiej Brytanii nadal mają spore problemy z integracją. Zamykamy się w getcie własnych uprzedzeń karmiąc się przy tym opowieściami o własnej wyjątkowości. Nasze narzekania i krytykanctwo przekazujemy dzieciom, które tworzą zupełnie wypaczony obraz rzeczywistości. Czy tak właśnie ma wyglądać najmłodsze pokolenie emigrantów?

czwartek, 4 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Nie po polsku, ale to przeca nasza, polska dziewucha! W 2005 roku tu, nad Tamizą, Pati Yang nagrała swój drugi album – „Silent Treatment”. Z tego właśnie wydawnictwa kuchnia serwuje dzisiaj „All that is thirst”. Smacznego!

Drzewo







Drzewo w wiosce Cockington. Nie mogłem oderwać od niego oczu. Chodziłem, wzdychałem, zdjęcia pstrykałem. A małżonka osobista powiedziała właśnie, że mam „zajawkę na to drzewo”. No mam.

środa, 3 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



No to dzisiaj może coś z przyjaznej ziemi angielskiej. W 1993 roku formacja US3 dla legendarnej wytwórni Blue Note nagrała swój debiutancki album „Hand on the Torch”. Tam właśnie znalazł się utwór „Cantaloop (Flip Fantasia)”, który dziś z uśmiechem na twarzy Państwu serwuję. Smacznego!

Dziennikarskie hieny

Wydawane w Polsce gazety regularnie zamieszczają obszerne materiały opisujące nasze życie, znaczy życie młodych emigrantów. Niestety, wiele z tych tekstów powiela stereotypy oraz obfituje w przekłamania i zwykłe kłamstwa. W pogoni za tanią sensacją, niektórzy autorzy miast dziennikarzami stają się hienami.

„Wyjść po angielsku” to przejmujący reportaż opisujący falę samobójstw młodych Polaków w Wielkiej Brytanii. Napisany przez dwóch doświadczonych i wielokrotnie nagradzanych dziennikarzy, a opublikowany na łamach „Gazety Wyborczej” zawiera jednak tyle nieprawdziwych informacji, że nie sposób milczeć. Przyznam szczerze – dawno nie czytałem tak nieuczciwego reportażu.

Polacy na emigracji targają się na własne życie, bo… są na emigracji – oto teza przyjęta przez autorów. Nic to, że śmierć – każda! – jest dramatem; osobną historią, której nie godzi się traktować w tak instrumentalny sposób, jak w przywołanym artykule. Najważniejsze to pokazać polskiemu czytelnikowi (kolejny raz!), że życie na emigracji to prawdziwe piekło.

Anglicy, według standardów przyjętych przez dziennikarzy „GW”, to zimni i nieczuli egoiści („Można usiąść na chodniku pod latarnią i przesiedzieć choćby miesiąc – nikt nie podejdzie”). Jeśli do tego dodamy okropną, deszczową pogodę mamy odpowiedź na powszechną depresję Polaków. „Przyjezdni narzekają. Co trzecia rozmowa z Polakiem, Czechem albo pracującym tu Włochem prędzej czy później schodzi na chęć miejsca zamieszkania. Typowy tekst. – Albo wyjadę gdzieś, gdzie jest słońce, albo się powieszę”. Uczciwie przyznam, że choć mieszkam w Londynie ponad 3 lata – nie słyszałem i nie wypowiedziałem nigdy owego „typowego tekstu”.

Autorzy reportażu za wszelką cenę, nawet i cenę kłamstwa, próbują wmówić Polakom, że nie ma nic gorszego niż emigracja. „Brytyjski urząd statystyczny przyjmuje, że dochód poniżej 1200 funtów na głowę miesięcznie to już strefa ubóstwa. Polacy – poza nielicznymi wyjątkami – w całości znajdują się w tej strefie. To, co w Polsce już nikogo nie szokuje – własny dom i dwa samochody – w Anglii jest dla rodaków niewyobrażalnym luksusem”. Problem w tym, że według brytyjskiego rządu granica ubóstwa wynosi blisko trzykrotnie mniej. Do tej pory sądziłem, że 1200 funtów miesięcznie to wcale nie taki mały dochód. Widocznie się myliłem. W Warszawie wiedzą lepiej.

W Warszawie widzą ponadto, że „ryba z frytkami i colą kosztuje 10 funtów” (szkoda, że nie podano adresu tej luksusowej restauracji) a w Irlandii Polacy pracują „za najniższe stawki – 6 funtów od godziny” (o tamtejszej walucie, euro, widać nie słyszeli). Autorzy tekstu powołują się również na nieaktualizowany od ponad pół roku blog polskiego emigranta oraz przekonują, że niektórzy z naszych rodaków pracują za… 10 funtów dziennie (przy ośmiogodzinnym dniu pracy daje to £1.25 za godzinę; tak na marginesie – minimalna płaca w tym kraju wynosi £5.52/godz.).

Podobnych bzdur i nieścisłości można by jeszcze wymienić co najmniej kilka. Z owych kłamstw autorzy budują czarno-szary świat, w którym przyszło żyć młodym Polakom. Świat bez nadziei, perspektyw, godziwych zarobków. Świat, w którym jedynym rozwiązaniem jest samobójstwo.

Ludzkie nieszczęścia dobrze „sprzedają” gazetę. Dziennikarskie hieny wiedzą o tym najlepiej.

***
Komenda Główna Policji: „W roku 2007 w Polsce liczba zamachów samobójczych zakończonych zgonem wyniosła 3.530”.
Europejski Urząd Statystyczny podaje, że wskaźnik samobójstw w Polsce jest ponad dwukrotnie wyższy niż w Anglii.

Polacy targają się na własne życie również w ojczystym kraju, ale, jak widać, „ciekawszym” tematem są samobójcy na emigracji…

wtorek, 2 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



Dzisiaj w naszej kuchni muzycznych uniesień (taaa…) pan Beck. Najnowsza płyta, „Modern Guilt”, gra i gra. No to z tego właśnie krążka „Orphans”. Rok 2008. Smacznego!

Au Revoir Tygrysie!






Tata Oliwki stracił był właśnie zacnego kompana, nie tylko mieszkaniowego. Wujek Tygrys przeniósł się oto do wuja Marka.

Chodziliśmy do tej samej szkoły (wuj do starszaków), był i grudziądzki epizod wspólnego pracowania. Ba, wuj Tygrys w kościele Niepokalanego Serca Najświętszej Marii Panny przy ul. Mickiewicza 43 w Grudziądzu złożył dnia 16 kwietnia 2006 roku podpis swój własnoręczny. Znaczy się świadkiem na ślubie naszym był ów Tygrys wuj. A i początki mojego pobytu w mieście Londyn nierozerwalnie (ho, ho, ho) związane są z jego zacną osobą. Co tu dużo będę mówił – spaliśmy my na skłocie na jednym materacu, pod jedną kołderką... I jak tu łzy choćby jednej nie uronić? No jak?

Po ponad dwuletnim wspólnym pomieszkiwaniu, wuj T. postanowił opuścić nasz wielce sympatyczny dom. Szkoda, oj szkoda. Danek, w odróżnieniu na ten przykład od rzeczonego wuja, za gorzałką zbytnio nie przepada. Tygrys – wprost przeciwnie. I co ja teraz biedny pocznę? Odwodnienie organizmu mi chyba jakieś grozi.

Dlaczego wuj Tygrys jest wujem Tygrysem? – zapyta Pani, zapyta Pan. Wyjaśniam: Czas jakiś temu Szymon (co to jeszcze Tygrysem nie był) spodziewał się wizyty pewnej koleżanki. Jak na prawdziwego maczo (he, he, hi, hi i takie tam) przystało zwrócił się z propozycją do panny Oliwy, żeby ta, poświadczyła jakoś tak przypadkiem, jakoś tak od niechcenia, że on, znaczy Szymon, jest ostry jak Tygrys właśnie. Ostry na babeczki, oczywiście. Zaczął biegać po chałupie, dźwięki z siebie groźne wydawać; Oliwka piszczała, my pukaliśmy się w czoło, czyli krótko mówiąc – zwykły dzień na emigracyjnym padole.

No i jak tu za tym gościem nie tęsknić? Pojechaliśmy więc w sobotę na nowe włości wuja T. Bawiliśmy się pysznie. A jak wracaliśmy to tatko mój sympatyczny próbował w metrze nawiązać kontakt z sympatycznymi diabełkami. On po polsku, one zaś po francusku, czyli Londyn baj najt… Fotografię ze spotkania również załączam (ino na zdjęciu tatko jakiś taki nadzwyczaj spokojny, a w metrze wydawał mi się nieco bardziej rozluźniony...).

poniedziałek, 1 września 2008

Dźwięki na dobrą noc



To był jeden z tych koncertów, które chcę pamiętać jak najdłuższej (i póki co – pamiętam doskonale). Kilka dobrych lat temu, w poznańskim klubie Blue Note rozpływałem się z zachwytu słysząc na żywo grupę „Mum”. No to dzisiaj niech i Szanowne Państwo trochę się porozpływa. „Green Grass of Tunel” z płyty „Finally We Are No One”. Rok 2002. Smacznego!

Szanuj zieleń!






Ach cóż to był za sympatyczno-intensywny weekend. Jak Szanowne Państwo wie – Panna O. powróciła na londyńskie łono. Powróciła nieco wyższa, nieco cięższa, znaczy się nieco bardziej kochana (coś jak: „Każdy kilogram obywatela z wyższym wykształceniem szczególnym dobrem narodu”).

Przyjechał także mój tato osobisty, znaczy kulka pan w całej okazałości. Sobota okazała się być sobotą wyjątkowo gorącą. Wybraliśmy się zatem do parku w Greenwich – bez dwóch zdań: jednego z moich ulubionych miejsc angielskiej stolicy. Dziewczęta oddawały się parkowej gimnastyce, gonitwom i puszczaniem piórek na wietrze. Panowie zaś leżeli do góry pępkiem, uśmiechali się serdecznie, dziewczęta w współzawodnictwie dopingowali.

Wdrapaliśmy się jeszcze w okolice dawnego Królewskiego Obserwatorium Astronomicznego. Do południka zerowego kolejny raz się nie przebijaliśmy, bo i siły przebicia w nas specjalnego nie było. Japońscy turyści przebijali się za to ochoczo i z wdziękiem. Aparaty, cyfrowe kamery i inne urządzenia elektronicznie bardzo zaawansowane w owym przebijaniu nie przeszkadzały nim nic a nic. Zuch turyści!

Potem ciąg dalszy wylegiwania się na trawie zielonej i obserwacja papy Aleksandra: „A w Polsce, to za takie leżenie na trawie mandat byśmy pewnie dostali”. Ano byśmy dostali. Tabliczki z nieśmiertelnym „Szanuj zieleń” stoją, jak stały w zamierzchłych czasach mego dzieciństwa. No i ludziom nadal się wydaje, że jak dupska na trawie nie rozłożą, to żyją w zgodzie z matką przyrodą i ojcem ziemią. Co tam segregacja śmieci, co tam butle plastikowe. Najważniejsze to kocyka na zieleni nie rozkładać! Ot, ekologiczna edukacja made in Poland.

W parku doszło jeszcze do konsumpcji etiopskiego obiadu (ryż, soczewica z warzywami plus papka z kapusty i ziemniaków) zapijanego dobrze schłodzonym piwem (panna O. zadowoliła się dobrze schłodzoną lemoniadą, rzecz jasna).

No a porą wieczorową parapetówka u wuja Tygrysa. No właśnie – wuj Tygrys przeprowadził się do wuja Marka. Były łzy, były szlochy, była żubróweczka z sokiem jabłkowym. O eksmisji pana S. to ja jednak może jutro.