Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

piątek, 30 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Dużo zacnej muzyki, oj dużo przyniósł nam rok 2011. Nie będzie jednak żadnych podsumowań, żadnego top 20, żadnych westchnień, żadnego numeru jeden. Będzie za to Beirut i utwór, który zapamiętałem najbardziej. Smacznego, do siego, i takie tam!

Prawie koniec



No to już prawie koniec. Koniec roku kolejnego. Nie napiszę, że roku innego niż wszystkiego pozostałe, bo to przecież takie oczywiste. Napiszę za to, że cieszę się (tyci-tyci?), że już się prawie skończył. I tyle.

Szanownemu Państwu, a sobie przy tak zwanej okazji, życzę jak najwięcej dobrych chwil (przy odrobinie szczęścia nawet całych dni), przespanych nocy i zdrowia, bo jak mawia Tym Stanisław – jak jest zdrowie, to jest i cała reszta. Najlepszego!

PS. Autor bloga pragnie oświadczyć, że na załączonym obrazku wszelka zbieżność postaci i sytuacji przypadkową jest, oj jest!

wtorek, 27 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Skoro powiedziało się „pif”, wypada powiedzieć też i „paf”…

Pewnego razu na Dzikim Wschodzie...



... czyli jakie to były piękne święta!

środa, 21 grudnia 2011

Już za chwilkę, już za momencik...



Przez kilka następnych dni nie będzie mnie w pobliżu ulubionego komputera. I dobrze. Czasami musimy przecież od siebie nieco odpocząć. Skoro mnie nie będzie potem, no to już teraz zasyłam Szanownemu Państwu serdeczności na nadchodzące święta. Niech będą piękne. Niech będą radosne. Niech będą...

wtorek, 20 grudnia 2011

Krótka piłka

Mijam obrośnięty rusztowaniami dom. Na górze pracownik pierwszy, na dole drugi. Albo odwrotnie. Rozmowa:
- Eeee!
- Noo?
- Kurwa!
- Okej, okej!
- Nie okej, tylko kurwa rzucaj!
- No czekaj, kurwa!
- Ile, kurwa, mam czekać?!
- A to spierdalaj!
- Sam spierdalaj!


Panowie w pokorze rozchodzą się do własnych zajęć. Nic nie zostało rzucone, nic też nie zostało złapane. Co to kurwa mogło być?

piątek, 16 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Kwartet Efterklang pochodzi z Kopenhagi i do tej pory nagrał trzy płyty. Dzięki Radosławowi K. usłyszałem właśnie ich nagranie z debiutanckiego albumu „Tripper” i omal nie wyskoczyłem z papci. Utwór „Monopolist”, rok 2004. Smacznego!

Podejrzanym być

W pubie istne szaleństwo. Mimo kolejnej podwyżki (sam w to nie wierzę, ale kieliszek najpodlejszego wina, które w sklepie spożywczym Szanowne Państwo z pewnością znajdzie gdzieś pomiędzy półką z octem i kiszonymi ogórkami, kosztuje funtów 5 i jeszcze 10 pensów!) ludzi cała masa. Zgodnie ze świecką tradycją, trzeba się przecież przedświątecznie sponiewierać w gronie koleżeństwa z biura. Ot, taki wyspiarski zwyczaj.

Ludzie piją więc jakby więcej i jakby bardziej zróżnicowanie (Dwie panie zaczynają od butelki octu, znaczy białego wina, potem zamawiają dwa piwa, nieco później dwie wódki z colą, a na deser dwie tequile. Koniec? Ależ skądże znowu! Teraz jeszcze dwa kieliszki wina czerwonego i dwie podwójne wódeczki. Jedna pani chciałaby jeszcze, ale pani druga wykonuje właśnie urocze pierdolnięcie na parkiet. Zaniemogło biedactwo. Świąteczne party jednak zobowiązuje! Łyk świeżego, dość mroźnego o tej porze powietrza, i nasza dzielna zawodniczka wraca do walki. Zuch!). Dzieje się więc, oj dzieje. Także po drugiej stronie baru.

Na tablicy ogłoszeń pani kierowniczka wywiesiła właśnie groźne ogłoszenie. W ciągu ostatnich czterech tygodni z pubowych magazynów zginęło:
- 17 butelek wódki
- 9 butelek najdroższego czerwonego wina
- 2 butelki szampana
- 10 butelek truskawkowego cidra
- 61 litrów soku jabłkowego (tak, 61 litrów!)
- 60 paczek chipsów

Pani kierowniczka była łaskawa wielkimi literkami dodać, że wszyscy są podejrzani. Że zabawa się skończyła, że policja już powiadomiona, że kat topór ostrzy. W drodze są najlepsi specjaliści. Lada chwila nasz pub odwiedzą Inspektor Gadżet oraz Inspektor Clouseau. Porucznik Borewicz i detektyw Rutkowski także są w pełnej gotowości.

Z kolegą Filipem, portugalskim kucharzem który w pubie pracuje już lat dziewięć, zaśmiewamy się z obwieszczenia pani kierownik niemal do łez. Śmiejemy się, ale trochę nam smutno, że ten, co zorganizował to wielkie przyjęcie nie zechciał nas jednak zaprosić. Może następnym razem?

środa, 14 grudnia 2011

Fajny film wczoraj widziałem...



Widziałem i nie mogę podnieść się z podłogi. Dawno nic tak mocno mnie na nią nie rzuciło...

wtorek, 13 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Pani nazywa się Madeline Follin pan Brian Oblivion, w duecie zaś zwą się Cults. Obydwoje mieszkają w Nowym Jorku i tam też w czerwcu tego roku nagrali swój debiutancki album, który nazwali tak, jak samych siebie czyli „Cults”. Z tej właśnie płyty utwór pierwszy - „Abducted”. Smacznego!

Pubowe rozmówki

Jak już wspomniałem, od czasu jakiegoś pracuję także w pubie. Nie codziennie, nie na pełen etat, nie za wielkie pieniądze. Pracuję za to z przyjemnością, ba!, czasami z niekłamaną radością również. No bo w pubie dzieją się przecież rzeczy różne, różniste.

- Hmm, skąd Ty jesteś? – zapytał mnie niedawno elegancko ubrany starszy pan; zapytał i zabronił udzielić odpowiedzi, bo jak raczył oznajmić jest językoznawcą na pobliskim uniwersytecie.
- Oho, zaczyna się – pomyślał TataOliwki
- Twój akcent wskazuje, że pochodzisz z Rumunii – ze znawstwem oznajmił profesor pan.
- Buuu – rozległ się charakterystyczny dźwięk.
- Nie z Rumunii? – z niedowierzaniem zapytał.
- Nie z Rumunii – z pewnością odpowiedziałem.
- Hmm – zdziwił się światowej sławy językoznawca. I spróbował raz jeszcze – A masz jakąś rodzinę w Rumunii?
- Nie mam – odpowiedziałem z przykrością.

I kiedy już miałem powiedzieć, że ja Polak, że płaczące wierzby, bociany, kremówki z Wadowic i żołądkowa gorzka z Lublina profesor pan chwycił zamówione wino, zmroził mnie naukowym wzrokiem i rzekł, a w zasadzie wykrzyknął:
- Ty na pewno jesteś z Rumunii!

Kurtyna. Pubowe rozmówki powrócą. Powrócą, bo muszą, znaczy muszom.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

Człowiek musi sobie od czasu do czasu pochodzić



W wybornych „Wniebowziętych” było nieco inaczej; na plaży w Sopocie Maklakiewicz mówił do Himilsbacha: „Człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać”. Skoro latać chwilowo nie mogę, no to chodzę. Bo kiedy człowiek nie śpi, to chodzi.

W ostatnim czasie trochę mnie poniosło. Późną nocą poszedłem trochę tu, trochę tam. Czasami gdzieś się zapodziałem, czasami okazywało się, że poniosło mnie 5 kilometrów od miejsca, w którym teraz jestem (telefon prawdę Ci powie!). Choć miasto wielkie, ludzi wieczorową porą jakby niewielu. Przynajmniej na moich szlakach.

W rodzinnym Grudziądzu było zupełnie inaczej. Wieczorową porą zawsze kogoś się spotykało. Im wieczorowa pora była bardziej wieczorowa, tym większe było prawdopodobieństwo napotkania dżentelmenów w szeleszczących dresach. Jak na dżentelmenów przystało pili oni wyborną herbatę, wymieniali spostrzeżenia o współczesnym kinie europejskim, gorąco dyskutowali o książkach Stasiuka. Piękne to były czasy.

W Londynie nuda i posucha. Przynajmniej w mojej okolicy. Człowiek spaceruje, słucha muzyki, wymienia się uśmiechami z mijanymi tu i ówdzie obywatelami. Na zegarze druga, potem trzecia. Człowiek się w końcu nudzi i wraca do wynajmowanego pokoju w wielkim domu, z wielkim ogrodem. Golę się. Jem śniadanie i idę spać…

A ostatnio najlepiej spaceruje mi się z panią PJ Harvey, która to w tym roku wydała swoją ósmą już płytę. „Let England Shake” uwiodła mnie zupełnie. Nic tylko chodzić i słuchać!

niedziela, 11 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc

Kameleon



Człowiek jak nie śpi to ogląda także zdjęcia. To zostało zrobione w czwartek 11 września 2008 roku. Kameleon, jak daję słowo!

sobota, 10 grudnia 2011

piątek, 9 grudnia 2011

Życie zaczyna się po północy…



…przynajmniej ostatnio, przynajmniej w przypadku TatyOliwki. Na zegarze 01:09. Niedawno wróciłem z pracy, którą lubię niby coraz bardziej, ale kiedy dostaję tak zwaną wypłatę obrażam się na nią śmiertelnie.

Po długiej przerwie muszę zatem wyjaśnić: nie samymi zdjęciami człowiek żyje więc od czasu pewnego pracuję również w pubie. Lubię ludzi, lubię alkohole (tak, ostatnio jakby bardziej intensywnie) więc odnalazłem się zasadniczo dość szybko. Nie o pracy dziś jednak (obiecuję do wątku pubowego powrócę, bo jest i do czego powracać).

Choć mam nieco ponad 34 lata (daję słowo – wcale na tyle nie wyglądam! A nie wyglądam na tyle, że – i tu żadnego żartu nie ma – cały czas zdarza się, że kupując alkohol proszony jestem o wylegitymowanie się celem stwierdzenia czy ów alkohol spożywać już mogę. I jak tu nie kochać Brytwanii?) nadal wiele mnie zaskakuje. Dawno nie byłem tak zaskoczony, jak dziś między godziną 16.15, a 16.35. Dwadzieścia minut uroczego zaskoczenia. Zaskoczenia radosnego, ba!, zaskoczenia szczęśliwego. Nie napiszę, że między godziną 16.15, a 16.35 byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi (Ziemi?), bo znając życie znajdzie się pewnie jeszcze ze trzech, no może siedmiu wariatów, którzy w tym samym czasie byli równie szczęśliwi, a nawet bardziej (nie, to niemożliwe przecież!). Zatem tego nie napiszę. Napiszę za to, że wcale nie jestem zachłanny. Napiszę, że te dwadzieścia minut wystarczą mi zupełnie.

Kiedy człowiek nie śpi, to myśli. Albo pije. Albo ogląda filmy. Albo słucha muzyki. Albo czyta. Albo robi to wszystko naraz. No to może ja o muzyce. Odkryłem właśnie płytę nagraną czterdzieści lat temu. Odkryłem i zachwycam się coraz bardziej. A skoro nie śpię, to podzielę się także i z Szanownym Państwem. „Histoire de Melody Nelson” w roku 1971 nagrał Serge Gainsbourg. A tak to się wszystko zaczyna. Dobranoc tudzież dzień dobry! Dzień dobry?

środa, 7 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Trio Austra pochodzi z dalekiego Toronto i wydało w tym roku swoją debiutancką płytę „Feel It Break”. Pani wokalistka – Katie Stelmanis, Kanadyjka urodzona w rodzinie o łotewskich korzeniach – śpiewa tak, że mrówki biegają mi tu i ówdzie. Na albumie utwór numer dwa „Lose It”. Smacznego!

Świat ponury, maluj mury

wtorek, 6 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc






Dawno, dawno temu (a jednak kombatanckie pierdu-pierdu) w towarzystwie jakże wybornym, byłem w toruńskim Dworze Artusa na koncercie Jaromira Nohavicy. Uroczy był to wieczór.

Uwielbiam Starszego Pana. Znaczy obu Starszych Panów. I tego czeskiego, i tego polskiego również. Smacznego!

Tofu. Uuu...



Kiedy w pewien poniedziałkowy wieczór roku 1993 oznajmiłem rodzicom, że przestaję jeść mięso, w kuchni zapanowała ogólna wesołość. Żarcik wydawał się być pyszny. No, ale nie o wegetariańskim kombatanctwie chciałem tu dziś mówić.

Otóż w czasach, o których powyżej, w nadwiślańskim kraju wegetariańskich produktów było niewiele. Firma Polgrunt dopiero co zaczęła produkować pasztety sojowe i to chyba wówczas tylko tyle można było znaleźć na sklepowych półkach. Zupełnie inaczej miała się sytuacja u naszych południowych sąsiadów. Czechy od zawsze uchodziły w moich oczach i kubkach smakowych za wegetariański raj (gwoli ścisłości, nie tylko jeśli chodzi o wegetariańskie jedzenie od dawien mam słabość do tego kraju i jego mieszkańców). Tam było po prostu wszystko!

Tofu z firmy Sunfood to był dopiero raj! Nie napiszę, że jego smak pamiętam do dziś, bo nie pamiętam. Pamiętam za to, że przy każdej wizycie w Czechach objadałem się nim z rozkoszą niekłamaną.

Wczorajszy wieczór i noc były więcej niż udane. Spotkanie z Gosią, Klarą i Argirem było, co tu dużo mówić, więcej niż potrzebne. Była pyszna dyniowa zupa, były nocne Polaków-Czechów rozmowy, był też w końcu mroźny spacer do wybornej gospody. A żeby tego było mało, Argir obdarował mnie tym, co Szanowne Państwo widzi na załączonym obrazku. Życie jest piękne! A przynajmniej czasami takim bywa.

niedziela, 4 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc

Lokal pierwszej kategorii





Nie ma muzyki i nie ma telewizorów. Są za to trociny wysypane na drewnianej podłodze i moje ulubione piwo.

sobota, 3 grudnia 2011

Dźwięki na dobrą noc (?)



Przecież nie mogło być nic innego...

Flumpy






Nigdy nie byłem dobry z matmy, ale według moich pośpiesznych wyliczeń wynika, że ostatni raz byłem tu 171 dni temu. Wstyd. Znacznie łatwiej przyszło policzenie dni odkąd wyprowadziłem się od Oliwki i małżonki osobistej. Tak, jestem idiotą, ale o tym może innym razem.

W przerwie nad pijackim użaleniem się nad samym sobą sięgnąłem właśnie po zakurzony już nieco aparat, by zerknąć przezeń na mojego nowego współlokatora. Pan Flumpy ma lat osiem, znaczy się w według naszego człowieczego liczenia to już półwieczny jegomość. Lubimy się coraz bardziej. Dobre i to.

środa, 15 czerwca 2011

Trudne pytanie

Słuchając pana Kazimierza, popijałem czarnego Specjala, a w tak zwanym między czasie gotowałem kapuśniak. No i zadzwonił Jędrek.
- Co robisz?
- Słucham pana Kazimierza, piję czarnego Specjala i gotuję kapuśniak.
- No to po co żeś kurwa wyjeżdżał!?


Kurtyna.

P.S. Za 24 dni kolega Jędrzej nawiedzi nas w mieście Londyn. Przy symbolicznej szklaneczce wszystko mu wówczas wytłumaczę…

czwartek, 21 kwietnia 2011

Być jak Adam Słodowy









Małżonka osobista to zdolna kobieta. Lepi garnki, dłubie w glinie, wymachuje z gracją dłutem, śrubokrętem tudzież innym młotkiem. Do dziś pamiętam, kiedy razu pewnego w odległym kraju nad Wisłą zakasała rękawy i – ku mojemu zdziwieniu – naprawiła rozpieprzony wucet. Zuch dziewczyna!

Żeby nie było wątpliwości – TataOliwki nie lepi, nie dłubie, śrubokrętu boi się zaś panicznie. Życie. Potrafię za to całą masę innych rzeczy, o których z braku czasu i miejsca, może jednak nieco innym razem…

Kiedy zatem Oliwa otrzymała zadanie, aby zrobić ramkę do zdjęcia, nie muszę chyba mówić z kim przystąpiła do pracy. Pani matka wpadła w twórczy szał i postanowiła wespół z córką rzucić szkołę na kolana. Papierowa masa plus malowany makaron zrobiły swoje. Oliwka otrzymała okolicznościowy dyplom, który prężąc pierś dumnie wzniosłem do góry. Zuch dziewczyna!

poniedziałek, 21 marca 2011

Dźwięki na dobrą noc



Jak mawiają górale spod samiuśkich Tater, na uspokojenie nerwa najlepsiejse są pikne nutki. Niech i tak zatem będzie. Pani jest młodziutka, nawet bardzo (jutro właśnie świętować będzie swoje 21. urodziny), a na swoim koncie ma już 2 płyty. Ta ostatnia, „I Speak Because I Can” wydana równy rok temu zaczyna się tym oto utworem. „Devil's Spoke” i pani (panna?) Laura Marling. Smacznego!

Łapaj złodzieja!

Ślub zapowiadał się więcej niż ciekawie. Grudzień, klimatyczny pub na Greenwich, wiekowe automobile. Ślubu jednak nie ma, podobnie jak nie ma już naszych albumów.

Ot, kolejna lekcja. Szkoda tylko, że aż tak kosztowna. W idiotyczny sposób straciliśmy właśnie cztery albumy z naszymi ślubnymi zdjęciami. Spotkanie w wytwornym lokalu gastronomicznym, równie wytwornego hotelu okazało się być spotkaniem z mało wytwornym, acz bardzo zręcznym i pomysłowym, złodziejem. Niedoszły Pan Młody pierzchnął był z owocem naszej kilkumiesięcznej pracy. Ech…

Oczywiście wszystkie zdjęcia nadal mamy, oczywiście wszystkie albumy możemy zamówić raz jeszcze. Wolałbym jednak wydać te pieniądze na nowy obiektyw na ten przykład. A tak…

Gdyby ktoś z Szanownego Państwa zastanawiał się po co chamowi nasze albumy i nasze zdjęcia, spieszę z odpowiedzią, nad którą – przyznam uczciwie – sami głowiliśmy się dość długo. Czyżby Oliwkowa Wytwórnia Fotografii Ślubnej aż tak bardzo zagrażała londyńskiej konkurencji? Nic z tych rzeczy! Złodziej cham będzie spotykał się z przyszłymi małżonkami, pokaże im niby swoje (nasze, kurwa mać, nasze!) albumy, podpisze z nimi nic nieznaczącą umowę, schowa do swojej chamskiej kieszeni zaliczkę (100? 200? 300? funtów) i zniknie.

Szkoda naszych albumów. Jeszcze bardziej szkoda tych wszystkich oszukanych ludzi, którzy na ślubnym kobiercu oczekiwać będą na pana z aparatem…

czwartek, 3 marca 2011

Smutno i zimno



Łamie mnie w kościach, zimno jak cholera, trzęsę się jak galareta. Nie lubię, nie lubię, nie lubię. No i teraz jeszcze ta wiadomość o śmierci Ireny Kwiatkowskiej. Idę spać.

niedziela, 27 lutego 2011

A muzyczka tirli, tirli...



Dziewczyny wracają jutro z Polski. Mieszkano było się nieco zapuściło więc z samego rana trzeba zakasać rękawy i sprzątnąć to i owo. Dziesięć dni to kawał czasu. Patrząc na kuchnię rzekłbym nawet, że to wieczność, albo coś koło tego.

Robota pójdzie gładko. Zwłaszcza jak puszczę sobie odpowiednią muzyczkę. O choćby pioseneczkę „dzikiego Murzyna z delty” jak był łaskaw powiedzieć pan redaktor w radiowej Trójce. Bob Logg III i „Stiring Round A Stick”. Uwielbiam!

środa, 16 lutego 2011

Julie i Neil



Ach, cóż to był za piękny dzień. W jakże słoneczną sobotę wybraliśmy się z Benem do Oxfordu na narzeczeńską sesję Julie i Neila. Para przesympatycznych Amerykanów, których los na czas jakiś rzucił na angielską ziemię oprowadzała nas, po swoim, póki co, mieście. No, a teraz siedzę i dłubię w fotkach. Szczerze powiedziawszy lubię to co raz bardziej…

... A kochany Arsenal wygrał dzisiaj z Barceloną! Aaaaa!!! Jest dobrze! Ba, jest pięknie dobrze!

czwartek, 3 lutego 2011

Kocham kino za...



… „Wyśnione miłości” („Les amours imaginaires”) na ten przykład. Nocną porą, sącząc cytrynóweczkę odpłynąłem wczoraj zupełnie (i żeby niebyło: wcale nie za sprawą rzeczonego napoju!). Chyba dzisiaj włączę sobie ten film jeszcze raz. A jutro znowu. O cytrynóweczce nie ma chyba nawet co wspominać…

niedziela, 30 stycznia 2011

Cuda-wianki, czyli etui z innej bajki

Co tu dużo mówić: już nie mogę się doczekać! Czego? Niech Szanowne Państwo zobaczy samo. Klik, klik, klik

Jacku, jesteś miszcz! Stokrotne dzięki!

niedziela, 23 stycznia 2011

Ale za to niedziela…



W naszym domu niedziela to obowiązkowy czas na wspólne oglądanie filmów. Panna Oliwa, małżonka osobista i ja – nie bójmy się tego określenia – głowa rodziny, siadamy wygodnie i oglądamy, oglądamy, oglądamy.

W domowym kinie króluje teraz serial zrealizowany blisko trzy dekady temu. Oliwa zachwycona, małżonce osobistej przypomina się beztroskie dzieciństwo, mnie zaś nie przypomina się zupełnie nic (pierwsze oznaki sklerozy?). Choć nie pamiętam, to i tak oglądam z wypiekami na twarzy. Polecamy gorąco! „Tajemnicze Złote Miasta”, japońsko-francuski serial z roku 1982.

czwartek, 20 stycznia 2011

Sezon drugi



W jakże pięknych okolicznościach jesienno-zimowej pogody (jesień na dworze, tudzież na polu; zima w kalendarzu) odbył się ślub Asi i Alexa. Tak oto Oliwkowa Wytwórnia Fotografii Ślubnej rozpoczęła nowy – jak był łaskaw powiedzieć pewien rodak – sezon łedingowy.

Przed nami nowe pary i nowe miejsca. Przede wszystkim jednak mnóstwo emocji, uczuć, radości i szczęścia. Przyznam uczciwie, że przed każdym ślubem chodzę jak nakręcony i denerwuję się, jakbym robił to po raz pierwszy. Bardzo dobrze! Każdy ślub jest bowiem zupełnie inny od pozostałych. W każdy – tak sądzę – wkładam 150 procent normy, albo i więcej. W tej pracy nic chyba nie cieszy bardziej, jak widok uradowanej Pani Żony i Pana Męża, którzy oglądają w naszej obecności swój ślubny album. Póki co, reklamacji nie było. Zresztą nie mam się przecież czym martwić – towar dotknięty uważa się za sprzedany…

Do ślubów, moi Kochani, do ślubów!

poniedziałek, 10 stycznia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Cztery urodziwe dziewczęta. Czy można chcieć czegoś więcej? Ależ oczywiście, że można. Dodajmy do tego gitary, bas, perkusję i melancholijne głosy i już mamy Warpaint. Żeński kwartet ze słonecznego Los Angeles pod koniec ubiegłego roku wydał swój debiutancki album „The Fool”. Z tego właśnie krążka utwór 3 – „Undertow”. Smacznego!

Co nas czeka?

Polacy kochają wróżby. Wyczytałem właśnie, że w kraju nad Wisłą swoje usługi świadczy już 100 tys. wróżek i jasnowidzów. Jedni wróżą z gwiazd, inni pozostali przy fusach od kawy. Ci najnowocześniejsi zamiast zerkać do szklanej kuli wróżą nawet za pośrednictwem sms-a i e-maila. Wystarczy jedynie wpłacić określoną sumę na podane konto.

Szanowne Państwo ma dziś niebywałe szczęście. Oto bowiem udało mi się dotrzeć do Oliwkusa – słynnego wróżbity, maga i szamana, który zgodził się przepowiedzieć polskim emigrantom, co wydarzy się w ich życiu w roku 2011. Co ważne, mistrz zrobi to za darmo! Tak, zupełnie, absolutnie, niepodważalnie gratis! Oddajmy zatem głos naszemu medium.

Widzę, widzę, och jak dobrze widzę. Karty nie kłamią! Karty nie mamią, karty prawdę powiedzą! Rok 2011 będzie złoty dla polskiego złoty. Polskie złoty pnie się i umacnia. Widzę to wyraźnie! Polskie złoty w drugiej połowie roku zbliży się do euro. W lipcu, znaczy, w połowie lipca... właściwie w drugiej połowie lipca, właściwie... dokładnie 17 lipca polska złotówka będzie droższa niż funt brytyjski! Tak, podaję kurs na dzień 18 lipca 2011: 1PLN = 1,2345GBP.

W drugim miesiącu – widzę, widzę, och jak dobrze widzę – rozpocznie się remont Royal Albert Hall. Przez kilka kolejnych tygodni wszystkie imprezy zostaną więc przeniesione do Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego. Z powodu owych zmian trzeba będzie niestety odwołać premierowy, 124 występ kabaretu Ani Mru-Mru w Londynie. Buuu! (widzę onomatopeję).

W marcu, jak w grancu – karty i tu nie mają wątpliwości. Niespodziewane obniżki cen polskich produktów sprawią, że w trzecim miesiącu na brytyjskich stołach królować będą polskie potrawy. Kwaśnica, mamałyga, pazibroda, cebularz, prażucha, kartacz, karminadle, żymlok, siemieniotka, czosnianka – oto TOP 10 marcowych smakołyków. Wraz ze wzrostem zainteresowania polską kuchnią regionalną, wzrośnie również zainteresowania nauką języka polskiego. Warto przecież wiedzieć, co się je.

W kwietniu będzie dobrze, albo nawet lepiej. Zwłaszcza dla polskich dzieci, które w odróżnieniu od swoich brytyjskich kolegów i koleżanek z radością powitają obfite i jakże niespodziewane opady śniegu. Karty mówią bowiem wyraźnie: choć już w kwietniu słonko grzeje, nieraz pole śnieg zawieje. Nie chowajmy zatem czapek. O kalesonach, w tym wypadku, nie ma już nawet co wspominać

Maj przyniesie nie tylko lekkie ocieplenie. Widzę, widzę, tradycyjnie – och jak dobrze widzę, że w 5 miesiącu roku, 5 polskich zawodników zostanie kupionych przez 5 najlepszych drużyn angielskiej Premiership. Według kart będą to Mieczysław Piątkiewicz, Waldemar Piątek, Kazimierz Piątkowicz, Marian Piątkowski oraz Otylia Jędrzejczak. Karty, przypominam, nie kłamią.

W czerwcu na wyścigach Royal Ascot wygra koń. Tak, nie mam wątpliwości, że to właśnie zwierzę wygra. Proszę się nie bać, nie ma żadnego ryzyka, śmiało można obstawiać. Powtarzam: koń, czyli horse.

Lipiec, jak już wiemy chociażby z przeboju grupy Abba, to money, money, money. A dokładniej rzecz ujmując to złoty, złoty, polski złoty. Nie sprzedajemy, gromadzimy.

Sierpień to moje urodziny. Wolne datki (nie mniejsze jednak niż 50 funtów), tudzież drogie prezenty proszę składać tu i ówdzie. Gwiazdy Wam tego nie zapomną!

Wrzesień – nudy, październik również. Wyraźne ożywienie w mojej magicznej talii widzę, widzę itd. natomiast w listopadzie. Polscy emigranci uśmiechnięci, radośni, szczęśliwi. A wszystko za sprawą mojego najnowszego programu w TV Kosmica. Szczegóły już niebawem!

Grudzień to 12, a 12, jak wiemy, to 1 i 2. Jeden i dwa to trzy. Trzy, to oczywiście do trzech razy sztuka lub, jak kto woli, trzy po trzy. Co to oznacza? Nie mam zielonego pojęcia. Najlepiej zapytać kart. Niestety nasz seans dobiega już końca. Karty zmęczone, ja również. Proszę pamiętać o szczęśliwych numerkach, kolorach, faunie i florze. Karty nie kłamią!

czwartek, 6 stycznia 2011

Dźwięki na dobrą noc



Nowy rok, nowe możliwości, tylko muzyka jakby sprzed lat. Ta piosenka ostatnio znowu wróciła do mojej głowy. Nucę ją i nucę (śpiewanie, to – w moim przypadku – zbyt mocne słowo) i z niekłamanym sentymentem wspominam rok 1977, w którym ów utwór został nagrany, a jam narodzony. Pamięć mam przeca wyborną… Yazoo i "Happy People". Smacznego!

W sieci Dextera

Na okoliczność braku telewizora jesteśmy – nie bójmy się tego słowa – opóźnieni w tym i owym. Dopiero teraz, za namową wuja Maćka, odkryliśmy Dextera. A jak już odkryliśmy, to nie możemy się z małżonką osobistą oderwać od tego serialu.

Dzienne minimum to dwa odcinki (choć był i jeden wieczór, kiedy to pochłonęliśmy tych odcinków aż pięć!). Właśnie zaczęliśmy trzecią serię subtelnych przygód patomorfologa ze słonecznego Miami. Ja, który na widok krwi, niemal mdleję (podkreślam niemal, w odróżnieniu od mojego papy, który na ten przykład, gdy 26 lat temu rozbiłem swe smukłe czoło o futrynę, na widok tryskającej krwi, padł bez chwili namysłu…) oglądam ów serial dzielnie i wytrwale. Zmiany, zmiany, zmiany.

Jak tak dalej pójdzie, to kupim se ze starowinką plazmę (pincet cali, a co!) i będziem oglądać, oglądać, oglądać. Oliwce trzeba będzie chyba naznosić więcej książek, co by dziecko się nie nudziło…