Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

czwartek, 28 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



W naszej kuchni muzycznych niespodzianek, inaczej być nie może. „Rumba de Barcelona” i Manu Chao. Rok 2001. Smacznego!

Duży kubek

Wespół z małżonką osobistą oraz – rzecz oczywista – panną Oliwą, wybrałem się wczoraj do wuja Karasia. Powód oczywisty: wuj Karaś jest szczęśliwym posiadaczem wielgaśnego telewizora, na którym to oglądaliśmy finał Ligi Misiów (z udziałem wspaniałych Misiów z Barcelony).

Pierwsze pytanie Oliwy (2 minuta spotkania):
– Tatko, a którzy to nasi?
– Granatowi, kochanie, granatowi.


Drugie pytanie Oliwy (5 minut po spotkaniu)
– Tatko, a kto dostanie ten duży kubek?
– Nasi, kochanie, nasi!!!

poniedziałek, 18 maja 2009

Dźwięki na dobry tydzień



Z małżonką osobistą wracałem z wczorajszego koncertu 4 cm ponad chodnikami (ze względu na tak zwaną masę mięśniową pułapu 30 cm osiągnąć rady nie dałem).

W mieście Londyn delektowałem się tymi dźwiękami po raz trzeci. Po raz pierwszy doceniłem jednak zjawisko nieposiadania aparatu fotograficznego. Bo na żywo Tworzywo gra tak, że na pstrykanie czasu szkoda...

Dobrego tygodnia dla Szanownego Państwa!

piątek, 15 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Wczoraj w pysznym towarzystwie byłem na pysznym koncercie. Co ja mówię!? Przepysznym koncercie! (szkoda tylko, że tak niewiele osób do Cargo było się wybrało – jest czego żałować...). Contemporary Noise Sextet, Jacaszek i Sing Sing Penelope – czyli potrójna dawka dźwięków z nadwiślańskiej krainy. A Ci, co grali na sam koniec, no to wbili mnie w posadzkę zupełnie. Płytę drogą zakupu nabyłem i słucham z dreszczem tu i ówdzie.

W naszej kuchni muzycznych uniesień utwór „Fis & Love” z ich drugiego albumu „Music for Umbrellas”. Sing Sing Penelope, rok 2007. Smacznego!

Obywatelskie harakiri


Przed nami wybory do Parlamentu Europejskiego. Na polskich forach internetowych pojawiły się głosy zachęcające do głosowania na Brytyjską Partię Narodową (BNP). Zastanawiam się czy to przejaw krótkowzroczności czy zwykłej głupoty?

Nie tak dawno przedstawiciele związku zawodowego Unison i Partii Pracy zaapelowali do Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii o udział w zbliżających się wyborach. Wszystko po to, by powstrzymać skrajnie prawicową, a przede wszystkim – antyimigracyjną BNP.

Choć trudno w to uwierzyć, retoryka narodowców z BNP trafiła także do… polskich emigrantów. Na portalach internetowych (Onet.eu, Wirtualna Polska) znalazłem kilkadziesiąt wpisów Polaków, którzy apelują o głosowanie na Brytyjską Partię Narodową. Pełne rasistowskiego bełkotu komentarze nie zasługują na to, by je powtarzać. Nie sposób jednak pozostać wobec nich obojętnym.

„Brytyjskie miejsca pracy dla Brytyjczyków” – wita nas na internetowej stronie sztandarowe hasło partii. Polacy wiedzą jednak lepiej. Przekonują, że BNP walczy jedynie z imigrantami z Azji i Afryki (inna sprawa, że owo „jedynie” powinno być wystarczającym powodem, by na BNP nie głosować!).

Simon Darby, rzecznik prasowy brytyjskich narodowców przyznał niedawno, że jego partia „nie występuje przeciwko narodowi polskiemu, ale tylko przeciwko tym Polakom, którzy zabierają pracę Brytyjczykom”. Ta jakże szczera deklaracja nie podziałała jednak jak kubeł zimnej głowy na rozpalone głowy części polskich internautów. Niektórym naszym rodakom imponuje rzekomy patriotyzm członków BNP. Piszę rzekomy, bo to przecież nie żaden patriotyzm, a zwykły, przesycony nienawiścią, nacjonalizm! Szkoda, że polscy entuzjaści BNP nie odrobili lekcji z historii. Służę więc pomocą.

„Nacjonalizm stawia naród ponad wszystko i toleruje nawet zbrodnię w imię ‘wyższych racji’. Patriota natomiast jest gotów ponieść ofiarę, aż po śmierć, za swój naród i ojczyznę, jest przywiązany do wartości własnej kultury, ale też wie, że każdy naród zasługuje na szacunek. Jest także świadom, że dziedziczy całość tradycji, zarówno wzloty, jak i upadki, gdyż nie zdarzają się wyłącznie zwycięstwa pod Wiedniem. Nasza cywilizacja została ukształtowana przez chrześcijaństwo. Podstawową zasadą chrześcijaństwa zaś jest miłość do bliźniego. Patrząc z tej perspektywy nietrudno zauważyć, że szowinizm jest niezgodny z przykazaniem miłości, zaś patriotyzm, który jest także poszanowaniem inności, jest jedną z jej przejawów”. To słowa prof. Władysława Bartoszewskiego. Słowa, które nie pozostawiają żadnych złudzeń – w programie Brytyjskiej Partii Narodowej jest tyle poszanowania inności, ile inteligencji wśród Polaków nawołujących do głosowania na tę partię.

Polacy głosujący na BNP to już nie jest nawet kiepski dowcip. To jest po prostu obywatelskie harakiri...

***
Na załączonym obrazku (archiwalnym) Panna Oliwa robi to, co robić można na myśl o BNP tudzież innym Libertasie...

środa, 13 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Pan Fisz na zdjęciu, Pan Fisz na teledysku (rzecz oczywista, wespół z bratem – panem Emade). Tytułowy utwór z albumu „Heavi Metal”. Rok 2008. Smacznego! A w niedzielę na żywo :)

Cenowy kabarecik


Choć lubię i cenię kabaret Ani Mru-Mru, nie wybrałem się na ich niedawne występy w Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym w Londynie. Powód? Ceny biletów były absurdalnie wysokie. Na scenie komedia, w kasie zaś dramat...

Co tu dużo mówić – ceny biletów na imprezy organizowane w Sali Teatralnej londyńskiego POSKu są absurdalnie wysokie!. 23 funty za najlepsze miejsca na występ kabaretu Ani Mru-Mru zakrawa wręcz na kpinę!

Sala Teatralna POSK-u nie jest, delikatnie rzecz ujmując, miejscem doskonałym. Słaba akustyka w połączeniu z rzędami mało komfortowych krzeseł (nie mylić ze znanymi z innych sal teatralnych fotelami) to dodatkowy argument przeciwko tak wyśrubowanym cenom biletów. Osobną sprawą pozostają miejsca usytuowane tuż pod balkonem. Każdy, kto miał nieszczęście (a i ja do tych nieszczęśników się zaliczam) kupić bilet na te miejsca, zachodził pewnie w głowę, za co tak naprawdę zapłacił (ostatni monodram Krystyny Jandy oglądałem na stojąco; jak się bowiem okazało w cenę biletu nie była wliczona widoczność sceny... ot, drobnostka).

Marne warunki techniczne nie zniechęcają jednak organizatorów imprez w POSK-u. Wprost przeciwnie. Nadal windują ceny biletów. Pozostaje mieć nadzieję, że zachłanność (nie ma, według mnie, innego wytłumaczenia dla tak wysokich cen; za chwilę to zresztą udowodnię) polskich impresariów już niebawem obróci się przeciwko nim samym. Coraz więcej polskich imprez organizowanych jest bowiem poza POSK-iem. Występy znakomitych artystów w profesjonalnie przygotowanych salach (gdzie na dodatek bilety kosztują znacznie mniej) są idealnym rozwiązaniem dla tych, którzy nie chcą przepłacać.

By nie być gołosłownym, spieszę z kilkoma przykładami, które pokazują, że ceny biletów w POSK-u są absurdalnie wysokie.

Kilka dni po występie w Londynie, kabaret Ani Mru Mru wystąpił w szkockim Perth. Tamtejsza publiczność nie dość, że zapłaciłą mniej (16 funtów), to na dodatek zobaczyła na scenie jeszcze trzy inne kabarety! (Smile, Dno i Łowcy. B).

W najbliższy piątek, 15 maja w słynnej Jazz Cafe na Camden wystąpi Kapela ze Wsi Warszawa. Bilety na koncert tego wielokrotnie nagradzanego (m.in. przez BBC Radio 3) zespołu folkowego kosztują 15 funtów.

Dzisiaj zaś Anglicy startują z kolejną edycją „Fertilizer Festival”, tym razem poświęconemu muzyce z Polski. Dziś, jutro i w niedzielę w londyńskim klubie Cargo wystąpi siedem zespołów (m.in. Sing Sing Penelope, Jacaszek, Contemporary Noise Sextet, Fisz). Bilety na jeden dzień kosztują... 8-10 funtów.

Podobne przykłady można mnożyć bez liku. Polscy artyści występują nie tylko w Londynie, i nie tylko – dzięki Bogu! – w POSK-u. My, widzowie mamy więc w czym wybierać. A tych imprez będzie jeszcze więcej! Wszystko za sprawą rozpoczynającego się właśnie „POLSKA! YEAR”. Instytut Adama Mickiewicza w Warszawie wespół z Instytutem Kultury Polskiej w Londynie przygotował ponad 200 projektów przybliżających brytyjskiej publiczności najciekawsze dokonania polskiej kultury i twórczość najwybitniejszych polskich artystów. I choć Rok Polski przygotowany został z myślą o Brytyjczykach, grzechem byłoby nie skorzystać z tylu fantastycznych propozycji.

Jako widz zagłosowałem więc nogami i nie poszedłem na ostatni występ Ani Mru Mru. Mam nadzieję, że nie byłem w tym odosobniony. Puste krzesła w Sali Teatralnej być może ostudzą cenowy zapał polskich impresariów. Oby!

***
A na załączonym obrazku: przedostatni występ Pana Fisza w mieście Londyn. Na ten kolejny, w najbliższą niedzielę, już podskakuję z radości (bilety za funtów 10, a do tego jeszcze występ Mitch & Mitch).

wtorek, 12 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Nie jest źle. Znaczy jest dobrze, ba, bardzo dobrze. TataOliwki nie jest jedynym, który alkoholu zasadniczo się brzydzi. Brzydził się także śp. Edward Dziewoński. Oto i dowód. Smacznego tudzież na zdrowie!

Jazda na żubrze














A w zasadzie – po żubrze. Po rozstaniu z panią T. udałem się do domu. Piękna była to podróż, ach piękna….

poniedziałek, 11 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Na chandrę dobry jest nie tylko pub. Pomagają również dźwięki natury optymistycznej. Na ten przykład pieśń o wspaniałych polskich chłopakach; znaczy się to także i o mnie. Oczywiście („Czasami w dresie co trochę mię się”…?).

Przed Państwem Lucyna Malec i panowie (rzecz oczywista rodacy): Grzegorz Wasowski, Sławomir Szczęśniak i Andrzej Butruk. No i weź tu człowieku smuć się! Rok 1996. Smacznego!

Pani T.


Ostatnio miałem chandrę. Mówią, że na chandrę dobry jest pub. Dwa razy nie trzeba mi powtarzać…

Pub był więcej niż uroczy. Chociażby dlatego, że połączony był (znaczy jest nadal) z niewielkim teatrem. Lubię takie miejsca. Na ścianach stare fotografie aktorów, nad barem teatralne reflektory, na półce zaś żubrówka.

Wszedłem tam tylko na jedno piwo. No, ale kiedy przyuważyłem trunek z kuszącym źdźbłem trawy, zostałem na nieco dłużej. A jak zostałem, to i poznałem Panią T.

Pani T. (wszyscy mówią na mnie „T.” – powiedziała) przedzierała bilety na rozpoczynające się właśnie przedstawienie, a ja poiłem chandrę kolejną szklaneczką swojskiego trunku. No i tak się poznaliśmy.

Z każdą kolejną szklaneczką, mój angielski stawał się lepszy i jeszcze lepszy bardziej. Znaczy się odnalazłem najefektywniejszy sposób nauki. T. polskiego uczyć się nie chciała. Pewnie dlatego, że nie piła żubrówki. Ma czego żałować.

I to w zasadzie tyle.

piątek, 8 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Nie mogę się ostatnimi czasy uwolnić od tego oto nagrania. No nie mogę. Matt and Kim wydali właśnie swój drugi album zatytułowany „Grand”. I z niego właśnie pochodzi pieśń „Lessons Learned”, której nucić przestać nie mogę. Smacznego!

Dzieci


Rozmowa podczas wczorajszego obiadu. Występują: Panna Oliwa i jej papa, znaczy mła.

– Tato, pamiętasz jak mówiłam, że jak będę dorosła to nie będę miała dzieci?
– Pamiętam.
– A pamiętasz, jak mówiłam, że się kiedyś wyprowadzę?
– Pamiętam.
– No to jak kiedyś przyjdziesz do mojego domu i będą tam dzieci, to znaczy, że zmieniłam zdanie…


Kurtyna.

czwartek, 7 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



W poniedziałek na Trafalgar Square, dziś zaś w naszej kuchni muzycznych uniesień. Asian Dub Foundation i „New Way New Life”. Rok 2000 i dźwiękowy spacer po mieście Londyn (niekoniecznie tego z przewodników dla turystów). Smacznego!

Nikt nie jest nielegalny!





























Wespół z panną Oliwą wybrałem się na poniedziałkowy marsz solidarności z nielegalnymi imigrantami przebywającymi na terenie Wielkiej Brytanii. Kilkunastotysięczny roztańczony i rozkrzyczany tłum zachwycił Oliwkę znacznie.

„Strangers into Citizens” to społeczna kampania, której celem jest zalegalizowanie pobytu imigrantów spoza Unii Europejskiej po czterech latach zamieszkiwania na terenie Wielkiej Brytanii (pod warunkiem wykazania się znajomością języka, udokumentowaną pracą i niekaralnością). Austen Ivereigh, pomysłodawca akcji mówił, że pierwszy marsz wsparcia dla nielegalnych imigrantów miał miejsce w roku 2007. Od tego czasu odbyło się już wiele debat parlamentarnych w tej sprawie. Niestety krzywdzące prawo nadal nie zostało zmienione.

Według London Citizens – organizatora akcji, procedura legalizacji pobytu obejmowałaby nawet 450 tys. osób. Wszyscy oni są dziś zagrożeni deportacją, nie mają też prawa pracy, a więc są narażeni na wyzysk (ponad 5 lat temu w podobnej sytuacji było przecież wielu z nas, Polaków...).

Podczas wiecu solidarności z nielegalnymi imigrantami na Trafalgar Square powiewały flagi kilkudziesięciu krajów, w tym także i te w barwach biało-czerwonych. Członkowie i sympatycy Stowarzyszenia Poland Street nie tylko manifestowali swoje poparcie dla postulatów London Citizens, ale także zachęcali Polaków do wzięcia udziału w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europejskiego.

Podczas poniedziałkowego wiecu do uczestników przemawiali duchowni katoliccy i anglikańscy oraz rabin i imam. Entuzjastycznie został również przyjęty występ formacji Asian Dub Foundation, której muzycy słyną z zaangażowania w sprawy społeczne. „Nikt nie jest nielegalny!” – skandowali ze sceny artyści. Oby poglądy muzyków podzielili też w końcu brytyjscy politycy…

wtorek, 5 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Małżonka osobista za filmami pana reżysera zbytnio nie przepada. TataOliwki wprost przeciwnie. Tym jednak razem pan Woody Allen zadowolił nas oboje. „Vicky Cristina Barcelona” to mądre i jakże zabawne kino. Polecamy gorąco. No i jeszcze ten utwór, co to krąży po głowie i krąży. Zespół Giulia y Los Tellarini w pieśni „Barcelona”. Smacznego!

Arabela...


W ulubionym serialu mojego dzieciństwa był sobie niezwykły pierścień. Wystarczyło tylko pomyśleć życzenie i przekręcić rzeczony klejnot. Prawda, że proste?

Spotkałem właśnie Arabelę i jej magiczny pierścień. Rumburaka, Mekoty, Pekoty tudzież jamnika Pajdy w pobliżu nie było. Niestety.

piątek, 1 maja 2009

Dźwięki na dobrą noc



Drogą zakupu nabyłem dzisiaj najnowszy album formacji Camera Obscura, no i słucham z radością coraz większą. Szkoci grają miło, Szkoci grają uroczo, Szkoci grają tak, że nóżka sama podryguje. „French Navy” z albumu „My Maudlin Carter”. Rok 2009. Smacznego!

Kasia, wino i truskawki














No i znowu zapraszam do ogrodu. Może już nie tak bardzo rajskiego, ale ciągle bardzo przyjemnego.

W przydomowym ogrodzie spotykaliśmy się na popołudniowe pożegnanie pani Kasi. Pani Kasia, co to sporo radości w nasze progi wniosła, wraca właśnie do kraju przodków.

Poznaliśmy się w szkole. Potem Kasia zamieszkała na czas jakiś z nami, potem zaś z małżonką osobistą w jednym kramie pracować zaczęła. Było miło, było zabawnie, było win butelek sporo.

Zanim pani Kasia wyląduje w swym wielkim domu z wielkim ogrodem, wybiera się jeszcze na leniuchowanie do słonecznej Italii. Szczęściara.

W przydomowym ogrodzie żegnaliśmy się piknikowo, wino zacne popijając. Odwiedził nas również pan kot zza płotu, który pożegnalną łzę również uronił.

A w lipcu, jak do nadwiślańskiej krainy polecimy, to panią Kasię nawiedzimy. A co!