
W minioną niedzielę odbyła się kolejna już edycja London Vegan Festival. I my tam byliśmy i rarytasy wcinaliśmy.
Jak co roku było pysznie i sympatycznie (chociaż z kronikarskiej uczciwości wypada zaznaczyć, że jednak ciut mniej sympatyczniej niż w roku ubiegłym bo, nie wiedzieć dlaczego, zabrakło kącika dla wegańskich i wegetariańskich pociech naszych ukochanych).
Spotkaliśmy za to, zgodnie z nową świecką tradycją, radosną ekipę poznaną na forum wegedzieciak.pl. Była więc Zina z Argirem i Klarą, no i Motyl z ukochanym, którego imienia nie pomnę, wraz z Antosiem i Andzią. Nie zabrakło, rzecz oczywista, i panny Matysi z rodzicami szanownymi.
Ludzi tłum, albo jeszcze więcej. Weganizm rośnie widać nad Tamizą w siłę i to siłę znaczną. No a przede wszystkim siłę bardzo pyszną. Jamaican Rum Cake rozpływał się na ten przykład we mnie rozkosznie. O wegańskim hamburgerze nie wspominając. Jednym słowem mniam, a dwoma: mniam-mniam.
***
Na załączonym obrazku dawno niewidziana panna Oliwa. Dawno niewidziana, bo przez sześć tygodni bawiło dziewczę w kraju przodków. A jak dziewczę wróciło, to ojca jej szanownego leń dopadł i dupa znaczy cisza. Ojcu leń na bezrobociu chyba minął więc pstryknął i załącza.
Dodam tylko, że twarzowy malunek powstał na rzeczonej imprezie ku radości niekłamanej panny Oliwy i rozpaczy znacznej małżonki osobistej. Zazdrośnica?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz