










Parowa lokomotywa dowiozła nas do Kingswear. Tam przesiadka na prom i po chwilach dwóch wysiadka w Dartmouth; jak się rychło okazało – miasteczku urody cudnej.
Żałuję bardzo, że mieliśmy tak mało czasu na rozkoszowanie się tym uroczym miejscem (ostatni parowóz odjeżdżał o godz. 17.00). Uroczym i jakże innym od znanych mi do tej pory miejsc.
Wielobarwne domy, kręte uliczki, mnóstwo zieleni. Co rusz galeria, sklepiki z asortymentem więcej niż ciekawym, sympatyczne knajpki. Wszystko wyglądało jak osada wszelkiego autoramentu artystów tudzież innych pozytywnych wariatów. W takim miejscu, proszę szanownego Państwa, człowiek to najchętniej położyłby się na wzgórzu do góry pępkiem, okiem na morze łypał, trunkiem zacnym się delektował. Zresztą co ja tam będę się rozpisywał. Niech sobie Państwo samo obejrzy garść obrazków kolorowych.
2 komentarze:
chciałam tylko powiedzieć że Wam zazdraszczam. dziękuję za uwagę:)
No to prosiemy do nas, a co!
Prześlij komentarz