Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

piątek, 28 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc




Jabłka do jedzenia, jabłka do słuchania. A dokładnie rzecz ujmując – jedno jabłko, ale za to jakie! Pani nazywa się Fiona Apple i urodziła się w tym samym roku co TataOliwki (znaczy się młoda pani, młoda). Mając lat zaledwie 19 nagrała swoją pierwszą płytę. I to jaką płytę! Album zwie się „Tidal” a utwór, który dziś serwujemy to „Sleep To Dream”. Rok 1996. Smacznego!

Łasuchy jabłecznikowi











Bez dwóch zdań: TataOliwki jest łasuchem. W owym łasuchowaniu dzielnie wspiera mnie panna Oliwa. Nasz radosny tandem przepada zwłaszcza za wypiekami pani żony osobistej.

Wczoraj na ten przykład upiekł się jabłecznik. A upiekł się wyłącznie dzięki pani żony właśnie. Tandem łasuchów tylko się krzątał po kuchni, przeszkadzał, poganiał, niecierpliwość okazywał tudzież jabłka z cynamonem wyżerał z garnka. Pani matka zgrzytała zębami, nóżką tupała, ba, nawet i nożem pogroziła. Nieustraszeni pogromcy słodkości przegonić się wszelako nie dali. Zuchy!

Na wypiekach – poza, rzecz jasna, ich konsumowaniu – TataOliwki nie zna się nic a nic. Podobny brak niewiedzy wykazuje również Oliwa. Wiadomo – razem raźniej. Wiemy tylko, że małżonka osobista i kochana mama w jednym, wybiera mąkę polską (ot, patriotka!). Cukier i jajca są już jednak wyspiarskie (ot, zdrajczyni!). Dlaczego tak, a nie inaczej, odwrotnie chociażby – nie wiemy.

Niestety nie mogę Szanownego Państwa poczęstować. I nie chodzi nawet o to, że przez komputer to jakoś ciężko byłoby z owym dzieleniem. Chodzi o to, że jabłecznik okazał się być nie tylko wyjątkowo pysznym jabłecznikiem, ale także wyjątkowo małym jabłecznikiem. No zwyczajnie za małym. Może następnym razem upiecze się większy?

czwartek, 27 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



A co Szanowne Państwo powie na Coldplay? No to może „Lost” z ostatniego albumu “Viva la Vida or Death and All His Friends”. Rok 2008. Smacznego!

PS. Bardzo lubię takie granie.

Model



Ulica Poland Street znajduje się na Soho. Najstarsi górale powiadają, że ta jakże swojsko brzmiąca nazwa ulicy pojawiła się w zapisach londyńskich około roku 1680. Dlaczego akurat tak? Dokładnie nie wiadomo. Przypuszcza się jednak, że ulica zawdzięcza swą nazwę zwycięstwu króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w roku 1673. Tyle historia. Powróćmy do współczesności. Przewodniki mówią, że Soho to dzielnica, która nigdy nie śpi. A wszystko za sprawą licznych pubów, barów, restauracji, dyskotek, klubów itd. No i oczywiście dziewcząt, co to się prężą i wyginają. A prężą się i wyginają co by panów turystów oczarować i zaprosić do środka lokalu przed którym właśnie się gimnastykują. Dlaczego panów turystów? Ano miejscowi wiedzą, że w takim lokalu za kieliszek podłego wina mogą zapłacić nawet i 10 razy więcej niż w przyzwoitej restauracji (przyznają Państwo chyba, że 60 funtów to dość wygórowana cena za kapkę wina; taki cennik pokazywała kiedyś BBC).

Panie gimnastyczki zazwyczaj noszą odzienie dość ubogie. Pogoda im nie straszna. Klienta oczarować trzeba, nawet i za cenę zgrzytających z zimna zębów tudzież sinych kończyn. Prężą się zatem panie, uśmiechają się zalotnie, rączkami machają, słówka piękne wypowiadają. No i panowie turyści w tak elegancko zaaranżowaną pułapkę wpadają ochoczo i radośnie. Miny im pewnie nieco rzędną, kiedy na stolikach lądują rachunki, ale to już przecież nie nasza, porządnych Polaków, sprawa. Nieprawdaż?

A do południa, gdy panie odsypiają wieczorno-nocną gimnastykę, Soho zmienia nieco swój klimat. W drzwiach z wszystko mówiącym neonem „Model” pojawiają się na ten przykład zgoła odmienne atrakcje...

środa, 26 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



W naszej kuchni Kult już serwowaliśmy, zatem dzisiaj danie nieco inne. Nieistniejąca już formacja Super Girl & Romantic Boys dała naszemu towarzystwu niemało radości. Choćby wtedy, gdy wystąpili u „Genia” w naszym zacnym Grudziądzu. Krótko mówiąc pozycja obowiązkowa każdej szanującej się potańcówki – „Spokój”. Rok 2002. Smacznego! No i jeszcze: Panie proszą panów!

Ulica



Poranne zorze poranne zorze
Gdy idę w Sopocie nad morzem
Po plaży brudno-piaskowej
Bałtyk śmierdzi ropą naftową
Poranne chodniki
Gdy idę nie rozmawiam z nikim
Jak jest w niedzielę nad ranem
Po sobotnich balach chodniki zarzygane

Polska
Mieszkam w Polsce
Mieszkam w Polsce
Mieszkam tu tu tu tu

Koncerty popołudniowe
Pełne bezmózgów w służbie porządkowej
Patrzą wokoło bo swędzą ich rę
Kochają bić coraz więcej i więcej
Znowu wieczorne przygody
Gdy wchodzę na kamienne schody
Zaczepia mnie pijanych meneli wielu
Jutro spotkają się w kościele

Polska
Mieszkam w Polsce
Mieszkam w Polsce
Mieszkam tu tu tu tu

Nocne sklepy z mlekiem
I patrzę co się dzieje pod sklepem
Tłum przystawia komuś do twarzy pięści
Żądają dla niego kary śmierci
Znowu poranne pociągi
Ja stoję i patrzę na mundurowe dziwolągi
Czy byłeś kiedyś w Kutnie na dworcu w nocy
Jest tak brudno i brzydko że pękają oczy

Polska
Mieszkam w Polsce
Mieszkam w Polsce
Mieszkam tu tu tu tu

Nocne sklepy z mlekiem
I patrzę co się dzieje pod sklepem
Tłum przystawia komuś do twarzy pięści
Żądają dla niego kary śmierci
Znowu poranne pociągi
Ja stoję i patrzę na mundurowe dziwolągi
Czy byłeś kiedyś u nas na dworcu w nocy
Jest tak brudno i brzydko że pękają oczy oczy oczy

Polska
Mieszkam w Polsce
Mieszkam w Polsce
Mieszkam tu tu tu tu
Tu tu tu tu tu tu tu tu ...


***
Słowa: pan Kazimierz Staszewski („Polska” z płyty „Posłuchaj to do Ciebie”, rok 1987).
Zdjęcie: TataOliwki (centrum Londynu, rok 2008)

wtorek, 25 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



No to dzisiaj Jazzanova. Kilka tygodni temu panowie wydali swój najnowszy krążek zatytułowany „Of All The Things”. No i z niego właśnie pochodzi ta o to pieśń –
„I Can See”. Smacznego!

Teatr mój widzę ogromny





W Polskim Ośrodku Społeczno-Kulturalnym na Hammersmith jest teatr. W niedzielne popołudnie wybrałem się tam z panną Oliwą na „Złotą Kaczkę”.

Blisko pół wieku temu powołano do życia emigracyjny teatr dla dzieci i młodzieży „Syrena”. Czasy się zmieniły, ale „Syrena” – ku nieskrywanej radości gawiedzi – gra nadal

Panna Oliwa była na ten przykład zachwycona. I pięknym paniczem Kleofasem, i księżniczką Małgorzatą, i biednym Józiem co miał podarte portki. TacieOliwki podobała się za to karczma „Czarna Dziura”, w której przesiadywali zacni kompanii, winko popijali, lufki palili. Kaczka też mi się podobała. Zresztą wszystkie kaczki podziwiam i darzę sympatią (cóż za pyszny żarcik…).

A po spektaklu, wtedy, gdy aktorzy zrzucili kostiumy, a publiczność pierzchła do domów, na scenie pojawiła się muza ma przesympatyczna. Panna Oliwa na scenie czuła się zasadniczo wybornie. Ach, cóż to oznacza, cóż? (TataOliwki wije się na scenie, odpowiedzi niecierpliwie poszukuje. Nie znajduje jej jednak, odchodzi zamyślony. Kurtyna. Ledwo słyszalne oklaski garstki publiczności).

poniedziałek, 24 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



Ach, cóż to jest za film! „Vabank” był reżyserskim debiutem Juliusza Machulskiego (warto zaznaczyć, że Machulski junior miał wówczas 26 lat…). Wielka rola Jana Machulskiego, no i ta muzyka Henryka Kuźniaka. Służę uprzejmie!

Pan Kwinto (1928-2008)





To była sobota, 25 lutego 2006 roku. Jan Machulski przyjechał do Londynu ze swoją sztuką „Niebezpieczne zabawy”. Sam ją napisał, wyreżyserował i zagrał jedną z ról. Spotkaliśmy się na próbie. Zrobiłem kilka zdjęć, a potem poszliśmy na herbatę do restauracji „Łowiczanka”.

Pamiętam, że zadawał dużo pytań. Interesowało go, jak nam, młodym Polakom, żyje się w Londynie. Dlaczego wyjechaliśmy, co robimy, kiedy wrócimy. Opowiadał o swojej ukochanej Łodzi, o filmach, o szkole, którą prowadził wraz z żoną. Do stolika co rusz pochodzili ludzie z prośbą o autograf, wspólne zdjęcie. Nikomu nie odmówił, z każdym zamienił kila słów.

Z tamtej próby i tamtego spotkania ostały się zdjęcia. I bardzo miłe wspomnienia.

piątek, 21 listopada 2008

Radości ciąg dalszy, czyli dźwięki na dobrą noc



No nie ochłonąłem proszę ja Szanownego Państwa. Znakomite nagłośnienie, wspaniałe wizualizacje, urocze oświetlenie. A przede wszystkim muzyka, muzyka i jeszcze raz muzyka. No i ten głos pana Jona Bora.

A małżonka osobista drogą zakupu nabyła na deser elegancką koszulkę. TataOliwki miał chrapkę na bluzę z kapturem, ale – powiedzmy to otwarcie, powiedzmy to szczerze – tekstylia były nieco za małe. Właśnie rozmiarów pani żony tudzież panny Oliwy. Zdaje się, że na tej Islandii to chyba żyją same małe ludziki. Ale za to jakie zdolne!

Po wczorajszym koncercie mam też mocne postanowienie zakupu podręcznego aparatu fotograficznego. Takiego, co się da schować w kieszonce. Bo mój obecny w kieszonce schować się za cholerę nie chciał.

Nie będzie więc fotek z wczorajszej uczty. Będzie za to pieśń „Inní mér syngur vitleysingur” zarejestrowana w tutejszej Westminster Hall w czerwcu roku bieżącego. Smacznego!

Radość, czyli dźwięki na dobry dzień



Ach, cóż to był za wieczór! TataOliwki nadal ochłonąć nie może. Cóż się zatem stało było? Ano spełniło się jedno z moich największych muzycznych marzeń. Koncert Sigur Ros, oto i cała odpowiedź!

W niezwykłym Alexandra Palace panowie Jón Bor Birgisson, Georg Hólm, Orri Páll Dýrason i Kjartan Sveinsson zagrali tak, że małżonce osobistej, ciotce Oli i TacieOliwki kapcie spadły z zachwytu. Gębę cały czas rozdziawioną mam, więc może napiszę ciut więcej jak ochłonę. Darz Bór!

czwartek, 20 listopada 2008

Niezwykły sklep pana Marka












Pan Marek wynajmuje dom. Niby zwykły dom, ale to tylko pozory. W jednym pokoju mieszka pan Marek, w drugim pan Mateusz, a w trzecim zaś wuj Tygrys. No i jak z takim towarzystwem dom może być zwykły? No nie może być.

Część tego – jak już zostało tu powiedziane – niezwykłego domu stanowi jeszcze niezwykły sklep. Niezwykły, bo: a/ od dawna nic się już tu nie sprzedaje, b/ stanowi idealne miejsce na zabawy zasadniczo więcej niż przyjemne, c/ od całkiem niedawna znajduje się w nim także studio fotograficzne.

Otóż pan Marek wraz z kolegą Tomkiem sklep ów uprzątnęli starannie, kurze pościerali (a raczej powynosili w wiadrach), pozmywali, błysku wszelakiego nadali. Potem tylko wstawili lampy, zamocowali tła i studio jak malowane.

W niedzielę wybraliśmy się na proszony obiad do wuja Tygrysa. Jak zwykle – niebo w gębie. Przy tak zwanej okazji nie omieszkaliśmy zajrzeć także i do rzeczonego studia. A tam dziewuchy się jakieś prężyły, kostiumy zmieniały, wdzięki swe w obiektywach prezentowały.

A kiedy nastała krótka przerwa w owych wdziękach prezentowaniu, wpadliśmy my – znaczy kompanija zasadniczo wesoła. Pierwszy raz TataOliwki w takim miejscu aparatu swojego użył. Radości modeli nie było końca.

A oto i garść zdjęć wykonanych w niezwykłym sklepie pana Marka.

środa, 19 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



Pani Katarzyna na zdjęciach, pani Katarzyna także i w ruchu. Znaczy się „Cudzoziemka w raju kobiet” z albumu „Sic!”. Rok 2000. Smacznego!

Hey-ho








Hey-ho, Hey-ho na koncert by się szło! Tym razem na HEY właśnie. W niedzielny wieczór panna Oliwa została z wujostwem, a my – hejże hola na panią Katarzynę Nosowską z kompanami zacnymi.

Zespół HEY na żywo widziałem raz. W 1995 roku w uroczej miejscowości Czymanowo, czyli na I Przystanku Woodstock. TataOliwki piękny i młody. Cały świat wokół zasadniczo też. Kasia Nosowska również. A w zasadzie to Kasia Nosowska przede wszystkim.

W niedzielny wieczór w mieście Londyn, Kasia Nosowska znowu zagrała pięknie i uroczo. W ziemię mnie nie wbiło, bo i wbić raczej nie miało Twórczość rzeczonej pani cenię, i lubię, jednak włosów z głowy nie wyrywam, nie mdleję, pisków żadnych nie wydaję.

Cieszę się jednak niezmiernie, że na ów koncert poszedłem. Zwłaszcza, że z małżonką osobistą,. A w zasadzie to przede wszystkim, że z małżonką osobistą…

***
Uprzejmie proszę o usprawiedliwienie mojej blogowej nieobecności. Otóż oczko mi się odlepiło. Temu misiu! A było to tak: Po koncercie wracaliśmy my sobie do domu aż tu nagle drzewo TatęOliwki zaatakowało! Ale jak! Gałązka w oczko lewe i dwa dni wolne od pracy.

Oko było się zamieniło w bulwę czerwoną (prawe białe, lewe czerwone – znaczy się prawdziwy polski patriota) i gdyby nie natychmiastowa pomoc żony, koniec nadszedłby niechybnie.

Żel, okłady z herbaty i ziół; pani żona okazała się być całkiem zaradną wiedźmą, wróżką i czarodziejką w jednym. I znowu widzę i znowu pisać mogę.

A zaskoczenie największe w tej historii jest takie, że drzewo zaatakowało mnie po trzeźwemu. Na koncercie wypiłem bowiem tylko wodę z minerałami, żadnego piwa. Chyba stary się robię skoro w takim przyzwoitym stanie gałęzie mnie atakują...

piątek, 14 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



No co tu dużo pisać? Mistrz, po prostu Mistrz. Smacznego!

Mistrz


W ostatnim numerze „Wysokich Obcasów” (TataOliwki też czyta, a co!) jest urody cudnej wywiad z wielkim Wiesławem Michnikowskim.

Pan dziennikarz zagaduje na ten przykład o brzydkie wyrazy, czyli o tak zwane rzucanie mięsem: „Pan też podobno kiedyś rzucił. Słyszałem, że w dość obcesowy sposób potraktował pan panią, która zadzwoniła z propozycją roli w serialu.”

Co na to wielki Wiesław Michnikowski? Proszę się trzymać: „No wie pan. Można powiedzieć, że wszedłem w rolę. Ona przysłała mi scenariusz, w którym każda kwestia pełna była ordynarnych wulgaryzmów. Dokładnie każda. Nie znalazłem chyba jednej, która przynajmniej nie kończyła się takim uważanym za nieprzyzwoity wyrazem. No więc, jak po tygodniu zadzwoniła do mnie z pytaniem, co o tym sądzę, językiem ze scenariusza odpowiedziałem – zresztą zgodnie z prawdą – że materiał jest chujowy i ja pierdolę takie role, i co mi pani tu, kurwa, proponuje”.

Czytałem to w metrze i prawie zmoczyłem porcięta. A współpasażerowie zerkali z niemałym zdziwieniem. Oczyma wyobraźni widziałem bowiem wielkiego pana Wiesława mówiącego zaskoczonej – jak sądzę – pani takie, a nie inne słówka. Mistrz!

No i dobrze mi ten wywiad na koniec tygodnia zrobił. Oj, dobrze. Zwłaszcza po wczorajszej historii z nieszczęsną ulotką.

***
Niestety nie mogę załączyć zdjęcia Mistrza, bo nie mam. Z radością załączam za to zdjęcie Mistrzyni. Bo mam.

czwartek, 13 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



W naszej dźwiękowej kuchni dzisiaj zespół już chyba prawie zapomniany. A szkoda. Mowa o Arrested Development. W 1992 roku wydali swój debiutancki, znakomity zresztą, album „3 Years, 5 Months & 2 Days in the Life Of...”. I z tego właśnie krążka utwór „Mr. Wendal”. Smacznego!

PS. Za nich też możemy się pomodlić…

Modlitwa



„Szkoda, że modlitwa nie rozjaśnia także skóry” – stoi na ulotce „Małego Gościa Niedzielnego”, rozdawanej dzieciom w polskich kościołach. Na obrazku – jak Szanowne Państwo samo widzi – widnieje czarnoskóre dziecko, jest też podpis: „Lampa bez oliwy jest ciemna. Człowiek bez modlitwy też”.

Panna Oliwka chodzi do niewielkiej szkoły. „Mały Gość Niedzielny” jest katolicki i szkoła Oliwy również. W jej klasie na 26 uczniów, 15 jest czarnoskórych….

W najbliższą niedzielę pomodlimy się zatem w intencji owej piętnastki. Tak gorliwie, tak po polsku. Może pomoże?

Załączam obrazki dwa:
a/ katolicyzm made in Poland
b/ szkolni przyjaciele panny Oliwy; za jegomościa w środku – z oczywistych względów – pomodlimy się wyjątkowo mocno


PS. Ulotka wydana – podobnie jak sam „Mały Gość Niedzielny” – w Polsce, rozdawana w kościołach w Poznaniu. Żeby nie było, że to u nas, w Londynie...

środa, 12 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



I znowu filmowo, i znowu jesiennie. Pół wieku temu Wojciech Jerzy Has nakręcił „Pożegnania” z Marią Wachowiak i Tadeuszem Janczarem w rolach głównych. No i jeszcze ta pieśń: „Pamiętasz była jesień” w wykonaniu Sławy Przybylskiej. Rok 1958. Smacznego!

Liście






Wiadomo, człowiek musi sobie od czasu do czasu polatać. Także jesienią. Chociaż nie tylko to jesienią człowiek robić powinien. Bo jesień, proszę Szanownego Państwa, to jest taki czas, kiedy człowiek musi sobie także trochę porzucać. Inaczej zwariuje. Najlepiej liści sobie porzucać. Mała rzecz, a cieszy. Zatem do liści Drodzy moi, do liści! Póki jeszcze są.

wtorek, 11 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



20 lat temu, Tom Cruise obnażał swe śnieżnobiałe zęby w filmie pt. „Koktajl”. W barze na Jamajce podrzucał butelki wszelakie tytułowe koktajle przyrządzając. Mniam (na wszelki wypadek wyjaśniam: mniam koktajle, nie zaś Tom C.). W rzeczonej produkcji pojawiła się także pieśń zespołu The Beach Boys „Kokomo”. Pieśń wprost proporcjonalna do pogody za oknem…

W naszym muzycznym zakamarku dziś jednak nie chłopcy z plaży, ale – adekwatnie do nazwy zaprezentowanej zupy – Pan Kermit. Wersja z napisami, więc, śmiało, Szanowne Państwo śpiewa radośnie. Smacznego!

Żabiowa





TataOliwki lubi gotować. Zresztą, gdyby TataOliwki zechciał zamieścić tu swoją fotografię, Szanowne Państwo widziałoby, jak bardzo TataOliwki gotować lubi. Facjaty jednak nie będzie, więc proszę wierzyć mi na słowo.

Gotowanie nie tylko daje mi sporo radości, ale także (przede wszystkim?) bardzo mnie uspokaja. Znaczy się, kiedy krew mnie zalewa (a zalewa zasadniczo co czas jakiś) idę do garów. Gotuję i coś niecoś popijam. Dla smaku, rzecz jasna popijam.

Od całkiem niedawna gotuję również zupy. Bo drzewiej bywało tak, że małżonka osobista zupy, ja zaś tak zwane dania drugie (znaczy, że gorsze?). Ostatnimi czasy zabrałem się jednak i za zupy właśnie. Wczoraj na ten przykład upichciłem zupę żabiową.

Rzecz absolutnie nieplanowana, spontaniczna, bez przepisu żadnego, pierwszy raz wykonana. Zupę żabiową sporządziłem z pora, czosnku, brokuł i zielonego groszku. A gdzie żaby? – zapyta dociekliwe Państwo. A, o to już trzeba zapytać pannę Oliwę, która na widok ugotowanej, a następnie zmiksowanej zupy, raczyła oznajmić, że to coś w misce jest zielonawe jak żaba. Rere-kum-kum, rade-rade-rade…

Do żabiowej dodałem jeszcze pieprzu czarnego, bazylię i oregano. Na sam koniec kleks z gęstej śmietany i garść podpieczonych na patelni kawałków chleba. Powiem nieskromnie, acz szczerze – pychota!

Jakby co, mogę poczęstować.

poniedziałek, 10 listopada 2008

Dźwięki na dobrą noc



Dlaczego dopiero teraz? Nie mam zielonego pojęcia… Dziś w naszej kuchni muzycznych uniesień, jedna z najpiękniejszych pieśni w ogóle i w szczególe. „Girl from Ipanema”, czyli Astrud Gilberto i Stan Getz. A to, co Szanowne Państwo widzi, to fragment filmu „Get Yourself a College Girl”; 24-letnia Astrud i ciut starszy pan Stan na saksofonie. Rok 1964. Smacznego!. Mdleję…

My, warzywa






W sobotnie przedpołudnie wybrałem się z Oliwą na przemiłe spotkanie z panią Agnieszką (alias Kalarepka) i panią Kasią (znaną również jako Brukselka). TataOliwki występował w charakterze ekscentrycznego Pora.

Warzywne towarzystwo spotkało się w celach zasadniczo służbowych. Gorąca czekolada i burza tak zwanych mózgów (taaa…). No a potem wybraliśmy się na Borough Market na wegetariańskie co nieco.

Och, jak ja lubię Borough Market! Ten usytuowany nieopodal London Bridge targ, oferuje smakołyki wszelakie. Naturalne przetwory, soki, pieczywo, organiczne warzywa, śmierdziuchowe sery, oliwki, ciasta, wina, piwa itd. itp. Rokosze podniebienia, ot co oferuje.

A dlaczego ekscentryczny Por? – zapyta Państwo być może. Ano czas jakiś temu poproszono mnie o popełnienie warzywnej opowiastki. Oto i ona:

***
Niewielka salka w gminnym ośrodku kultury z ledwością pomieściła wszystkich zainteresowanych. Informacja o naborze do wyjazdu za granicę błyskawicznie obiegła wszystkie pola i grządki. Okoliczne warzywa stawiły się w komplecie.

Sprawa jest prosta – rozpoczął spotkanie sołtys, pan Kalafior. – W naszej wsi nie jest najlepiej. Jak wiecie, miastowe coraz mniej lubią warzywa, znaczy nas. Teraz wolą konsumować zagraniczno-egzotyczne rarytasy. – No ale przecież my mamy witaminy! – krzyknęła z pierwszego rzędu wystrojona jak zawsze pani Cukinia. – No i te, makroelementy – stanowczo dodał pan Pomidor. – Jak nas nie chcom, to może zablokujem jakomś drogę?! – krzyknął pan Burak. – A temu znowu blokować się zachciało! A idźże, buraku jeden! – syknęły siostry Rzodkiewki. Kłótnia wisiała w powietrzu.

Na szczęście głos zabrał powszechnie szanowany pan Kapusta. – Pragnę przypomnieć, że mój pradziad, tak pięknie opisany przez pana Brzechwę, już wiele lat temu odradzał kłótnie. „Po co wasze swary głupie, Wnet i tak zginiemy w zupie” – pamiętacie? – A co mamy nie pamiętać – odburknął pan Kalarepa. Zatem – kontynuował pan Kapusta – mamy dwa wyjścia. Albo zostajemy tu i usychamy, albo wyjeżdżamy na podbój Anglii. – No, ale przecież nie znamy języka – nieśmiało zauważyła pani Koperek. – Język smaku, język kuchni, język potraw nie zna przecie granic – odrzekł miejscowy poeta, ekscentryczny pan Por. – Pakujmy więc walizki i ruszajmy nad Tamizę – ochoczo zaproponował pan Ziemniak. – Akurat pan tam furory nie zrobisz – złośliwie odparła pani Brukselka. – W najlepszym wypadku zrobią z pana frytkę i octem poleją. – A fuj, octem? – z grymasem na twarzy zapytała pani Pietruszka. – Ano octem – rzekła Brukselka. – To ja zostaję. Octu nie lubię od dziecka – powiedział lekko zmieszany pan Ziemniak.

Na sali zapanowała cisza, którą po chwili przerwało pytanie nierozłącznej pary: pani Groszek i pana Marchewki. – A bułeczką tartą nas tam posypią? – Posypią, posypią – ze znawstwem stwierdziła pani Brukselka. – No to my jedziemy! – radośnie krzyknęli oboje.

– Choć nie jestem już taki młody, ja też chętnie wyruszę w tę podróż – po chwili zastanowienie powiedział pan Kapusta. – Jak nie gołąbki, to bigos. Jak nie bigos, to kapuśniak. Normalnie mnie się przejadło, ot co.

Warzywa spojrzały po sobie. – Jesteśmy piękne, zdrowe i apetyczne – pewnie krzyknęła pani Cebula. – No i ziemia nasza taka czysta, bez nawozów i chemii – wtórował pan Seler. – Niech angielskie podniebienia rozkoszują się naszym smakiem – piszczały z zachwytu młode Fasolki.

– Odjeżdżamy zatem jutro, w samo południe – rzekł sołtys, pan Kalafior. Warzywa rozeszły się do domów.

Tuż przed snem pan Kapusta starał się przypomnieć sobie jakieś znane angielskie danie. Oczyma wyobraźni widział już delektujących się nim Anglików.

Po chwili pan Kapusta wyłączył nocną lampkę. Dokładnie w tym samym momencie (tyle tylko że dwa tysiące kilometrów dalej) bardzo podobną lampkę wyłączył pan Mieczysław. – Ach, jaką mam ochotę na bigos – rzekł zaspany do swojej małżonki, pani Zofii. – Słyszałam, że w polskim sklepie na Ealingu będzie w sobotę dostawa świeżych warzyw z Polski. Pojadę, kupię kapustę i ugotuję Ci kochanie pysznego, polskiego bigosu. Dobranoc.