Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

piątek, 14 listopada 2008

Mistrz


W ostatnim numerze „Wysokich Obcasów” (TataOliwki też czyta, a co!) jest urody cudnej wywiad z wielkim Wiesławem Michnikowskim.

Pan dziennikarz zagaduje na ten przykład o brzydkie wyrazy, czyli o tak zwane rzucanie mięsem: „Pan też podobno kiedyś rzucił. Słyszałem, że w dość obcesowy sposób potraktował pan panią, która zadzwoniła z propozycją roli w serialu.”

Co na to wielki Wiesław Michnikowski? Proszę się trzymać: „No wie pan. Można powiedzieć, że wszedłem w rolę. Ona przysłała mi scenariusz, w którym każda kwestia pełna była ordynarnych wulgaryzmów. Dokładnie każda. Nie znalazłem chyba jednej, która przynajmniej nie kończyła się takim uważanym za nieprzyzwoity wyrazem. No więc, jak po tygodniu zadzwoniła do mnie z pytaniem, co o tym sądzę, językiem ze scenariusza odpowiedziałem – zresztą zgodnie z prawdą – że materiał jest chujowy i ja pierdolę takie role, i co mi pani tu, kurwa, proponuje”.

Czytałem to w metrze i prawie zmoczyłem porcięta. A współpasażerowie zerkali z niemałym zdziwieniem. Oczyma wyobraźni widziałem bowiem wielkiego pana Wiesława mówiącego zaskoczonej – jak sądzę – pani takie, a nie inne słówka. Mistrz!

No i dobrze mi ten wywiad na koniec tygodnia zrobił. Oj, dobrze. Zwłaszcza po wczorajszej historii z nieszczęsną ulotką.

***
Niestety nie mogę załączyć zdjęcia Mistrza, bo nie mam. Z radością załączam za to zdjęcie Mistrzyni. Bo mam.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Też Mistrza czytałam :)
A Mistrzyni to jakoś jak na tutejsze standardy tak nie po angielsku - w czapce?
Wczoraj była u nas o tym cała dyskusja. Pan, Pani, dziecko w spacerówce i pies. Lało jak zazwyczaj tutaj leje. Pan w kaloszach , Pani w kurtce, piesek w PELERYNIE!!!, a dziecko gołe nóżki i bez czapki, za to w sweterku.

TataOliwki pisze...

No tak, w czapce. Przepraszamy...

Mało przytulają, czapki sporadycznie ubierają. Zimny chów, ot co. Niestety.

Roza pisze...

Co do czapek, ktore powinny nosic dzieci, to w Niemczech jakos podobnie. Majä alergie na te czapy czy co??? Zimno, mokro, a dzieciaki jak golaski... Nie rozumiem. Moze jest w tym jakis cel? Ale jaki?! Sciskam Panne Oliwie, ktora rozsädnie nosi czapke. I Tate Oliwki tez sciskam.
P.S. Ja caly czas mysle o Twoim poscie na temat "modlitwy" i jeszcze nie moge dojsc do siebie. Podobno w polskiej telewizji cos powiedziano na ten temat. Rece opadajä...