Ach, jakie to były miłe święta. Szkoda tylko, że pannę Oliwę kaszel był dopadł i spacerowe plany nieco nam pokrzyżował.
Oliwa kaszlała, dziadek Olek zaś specjały przygotowywał. Był więc obowiązkowy Bee Gees, czyli wegetariański bigos (a jak!) z kiszonej i białek kapusty, z dużą ilością suszonych grzybów z podgrudziądzkich lasów, marchwi i kostki sojowej. Popisowe danie dziadka Olka zwyczajowo już wbiło mnie w krzesełko. Pychota!
Małżonka osobista swój kunszt przejawiła zaś w rogalikach nadziewanych powidłami. Rogaliki zadebiutowały w naszym domu i od razu zadebiutowały pięknie. Brawo ta pani! (no i jeszcze te sałatki…).
W świątecznym czasu spędzaniu dzielnie wspierał nas pan Marcin, co to w mieście Londyn został sam, bo Szczotka do Polski pierzchła. Zajadaliśmy więc pyszności, filmy oglądaliśmy, małe co nieco popijaliśmy. Owe co nieco zmieniło swą objętość na większe co nieco w poniedziałkowe popołudnie, kiedy to wpadł jeszcze wuj Tygrys, wuj Marek i jeszcze jeden Marcin. Gorzka żołądkowa i miodowy krupnik w ilościach zadawalających, a na deser dyskusje o adopcji dzieci przez pary homoseksualne. Ach, jakie to były miłe święta…
Żeby nie było, że emigranty to degeneraty i pijaki w jednym, spieszę donieść, że święta były jak najbardziej świąteczne. O owym świątecznym świętowaniu świadczą chociażby obrazki, które dziś z radością zamieszczam. Alleluja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz