Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

piątek, 27 czerwca 2008

Myśl Kilkujadka

W dupach wam się poprzerwacało! – tą złotą myśl niejakiego Nadszykownika Kilkujadka zadedykować chciałbym części angielskiej publiczności, która była się wybrała na koncert Radiohead. Dla wielu, naprawdę – o grozo! – wielu ludzi muzyka grupy Toma Yorka zdała się być tylko dodatkiem do piknikowego popołudnia. Frytki, pieczona kiełbasa, hamburger i piwo w tekturowym kubku – oto cel sam w sobie. Artyści na scenie, a część towarzystwa dupami swymi do owych artystów zwrócona. No bo przecie po ciężkim dniu pracy trzeba najsampierw coś zjeść, coś wypić, z koleżkami pogadać. Tom York nie zając, nie ucieknie…

Ania i Tomek, którzy na okoliczność koncertu z dalekiego Krakowa byli nas nawiedzili, stali i się dziwowali. Radiohead lubią i to bardzo, ale zachowanie angielskiej publiki było dla naszej trójcy zupełnie niezrozumiałe. Jedyna sensowna, według mnie, odpowiedź to – przesyt. Rozpieszczona angielska widownia ma wszystko, o czym fan muzyki może tylko zamarzyć. W kraju nad Wisłą na ten przykład Radiohead zagrał tylko jeden raz… 14 lat temu, w Sopocie. Na Wyspach grają częściej i – jako się rzekło – rozpieszczony widz nie czuje się w obowiązku tego docenić.

Panowie zagrali ponad dwie godziny (w tym dwa bisy). Dla mnie bomba! Radiohead na żywo słyszałem po raz pierwszy. Mam nadzieję, że nie po raz ostatni. Jedno wiem jednak na pewno – nastepną razą trzeba będzie pojechać do innego kraju (tak na ten przykład robi Peter, mąż sympatycznej Agnieszki – za kilka dni jedzie do Amsterdamu).

Mówiąc o muzycznym rozpieszczeniu wspomnę jeszcze o Glastonbury. Dziś właśnie rozpoczyna się kolejna edycja tego najważniejszego festiwalu na świecie. Przez lata bilety na tę imprezę schodziły na pniu (w zeszłym roku sprzedano ich, bagatela, 170 tysięcy!). Gazety piszą dziś, że po raz pierwszy od 15 lat, można jeszcze nabyć wejściówki...

Słówko o zdjęciu. Tomek w środku londyńskiej komunikacji miejskiej chce pożreć Anię. A może to Ania chce wchłonąć Tomka? Jest jeszcze 18-miesięczny Marcel, który śpi w wózku. Państwo go nie widzą, gdyż tym razem nie zmieścił się w kadrze mym. Ale niech Państwo Szanowne nie lamentuje. Jutro jest plan, aby kompaniją wesołą udać się do parku w Richmond. Na przyrody łonie Marcela dla potomności uwiecznię. Słowo.

I na sam koniec, jeszcze jedna myśl z filmu "Kingsajz", też autorstwa Kilkujadka. Ze specjalną dedykacją dla polskich polityków panów, którzy zawsze wiedzą lepiej. A niektórzy z nich to już wiedzą nawet najlepiej... Ja wiem, że polococktowcy nas nie kochają, ale my ich tak długo będziemy kochać, aż oni nas w końcu pokochają.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Na muzie szczególnie się nie znam, chociaż podoba mię się tutaj ta dziewczyna ,co to porwał ją demon używek i zdaje się trzymać na amen. Dziewczę zwie się Winiarnia Amy.
W sprawie Radiohead zasięgnęłam opinii Pierwszorodnego i zdaje się być jak najbardziej. To też nie pozostaje mi nic innego jak przychylić sie do wniosku..że się poprzewracało.
Pozdrawiam mój ukochany Kraków i mieszkańców jego, szczególnie tych nieobecnych na zezdjęciu.

Ps.
Blog Taty Oliwki nie przepada za mną, bo wchodząc na stronkę TRZY RAZY zawiesił mię się komputer i tylko z pomocą boską i dziedziców nazwiska daliśmy rade!

Anonimowy pisze...

...no cóż! Podpisuje sie pod tą wypowiedzią na temat angielskiej publiki obiema rękami. Bywam na koncertach i tu i tam czyli w NibyPolandii i szczerze wolę bywać tam. To zupełnie inna energia, inne emocje...Porównania koncertów The Cure tu i tam zdecydowanie lepiej wypadają tam, tutaj to po prostu kolejny koncert, tam święto...misterium. Miałem szczęście być na tamtym koncercie Radiohead w Sopocie i kilku innych w międzyczasie...ale domyślam sie jak było w Londynie...pewnie kolejne Glastonbury. Jedynym plusem bycia tutaj na koncertach to że łatwiej można doczłapać pod scenę...no i że jest ich więcej! Do zobaczenia na Fields Of The Nephilim i Ladytron w Lipcu?