Znajomi poprosili mnie o garść fotek z uroczystości I Komunii św. ich córki – Ali. Mały, angielski kościółek w południowo-wschodnim Londynie, w którym w każdą niedzielę odprawiana jest jedna Msza w języku polskim (dużo nas, dużo nas).
Było kameralnie (10 dzieci) i bez większych szaleństw i przepychu „made in Poland”. Oczywiście nie zabrakło wujów i kuzynów szalejących ze swoimi cudnymi aparatami, którzy biegali w poszukiwaniu ujęć absolutnie niezwykłych. ( –Ach, gdyby być jak ten Anioł na obrazie – w skrytości pomyślał pan Mieczysław. – Uniósłbym się pod samiuteńki sufit i szczelił taką fotografiję, że wujkowi Zenkowi opadła by z zazdrości kopareczka…).
A jednego tatusia o mały włos nie kopnąłem w dupę. Tak, wiem. W świątyni nerwy wypada trzymać na wodzy. Są jednak wodzy granice. Klient w pewnym momencie zaczął wydzierać pyska na swojego syna, bo ten… nie uśmiechał się gdy jaśnie papa robił kolejne wiekopomne zdjęcie. Szczery uśmiech podstawą wizerunku polskiej komórki rodzinnej. Także na emigracji.
Starsi Panowie Dwaj – wespół z Barbarą Krafftówną – śpiewali, że „w czasie deszczu dzieci się nudzą”. W niedzielę deszcz nie padał. Jednak i bez niego niektórzy nieco się wynudzili…
A ksiądz w czasie kazania przypomniał historyjkę sprzed lat, która miała miejsce w jego polskiej parafii. Tuż po I Komunii św. pewna babcia podchodzi do swojego wnuczka. Ściska go, obcałowuje i z dumą w głosie mówi: mój ty PIERWSZYKOMUNISTO…
Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!