Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

poniedziałek, 16 lutego 2009

Pan złota rączka





Czasu oszukać się nie da. Płynie sobie i płynie, a im bardziej płynie tym bardziej w kościach strzyka. Prawda Ciociu Olu?

W najbliższą środę, Ciotka Ola świętować będzie swoje urodziny. Powiedzmy wprost: Ciotka Ola jest starsza od TatyOliwki o całe 185 dni (a jak wszyscy doskonale wiemy 185 dni to jest szmat czasu). TataOliwki młody, rześki, gibki; Ciotka Ola – już raczej nie. Na tyle nie, że do naszego domu coraz częściej zagląda Sebastian.

Sebastian, proszę Szanownego Państwa, zagląda do nas w towarzystwie podręcznego stołu. Znaczy się z narzędziem pracy zagląda, bo Sebastian jest – uwaga: trudne słowo – fizjoterapeutą. Krótko mówiąc, kolega potrafi zrobić tak, że przywołane tu 185 dni nie znaczą już nic (lub prawie nic). Masuje, kremem naciera, ugniata, wygniata, prostuje i wygina. Ciotka zaś, a to syczy, a to śmiechem się zanosi. A po 40 minutach ze stołu zeskakuje już całkiem inna Ciotka. Ciotunia zasadniczo zeskakuje.

Nasz sympatyczny kolega przez całe trzy lata uczył się tych wszystkich sztuczek w szkole w mieście Wrocław. Teraz zaś w mieście Londyn ową wiedzę i umiejętności wykorzystuje najlepiej jak potrafi. Robi więc to co umie, to co lubi, to czego się w Polsce nauczył. Okazuje się, że czasami Sebastian trafia tu do ludzi, którzy skorzystali z usług masażystów-samouków (Sebastian żartuje, że to absolwenci kursów korespondencyjnych…). Wpada więc taki mistrzunio do człowieka, by przez kwadransik kostki wydawały charakterystyczne „chrup, chrup”. Mistrzunio wypada, a delikwent z jeszcze większym bólem ląduje w łóżku i stęka, stęka, stęka (Danuta Stenka?). No i kiedy stękania ma już dość dzwoni na ten przykład po Sebastiana, który przyjeżdża i „naprawia” to, co mistrzunio spartolił (ważna informacja: masażysta i pracownik masarni to jednak nie to samo…).

Matysia obserwowała mamę, Danek obserwował Sebastiana, Ciotka Ola obserwowała podręczny stolik, a TataOliwki zachodził w głowę, czy za 185 dni też będzie musiał oddać się w ręce Sebastiana… Chrup, chrup.

2 komentarze:

wera pisze...

Niedawno minęły moje kolejne urodziny-dwudzieste dziewiąte...Od jakiegoś czasu korzystam także z usług cudownej masażystki, która co jakiś czas stawia mnie do pionu, i chyba nie ma tu znaczenia ile mamy lat, tylko to, czy życie znowu nas przywaliło swym ciężarem...
Pozdrawiam...

TataOliwki pisze...

Oczywiście:)
Serdeczności zasyłam!