














…Kraj Przekwitłej Wiśni – mówili popijając wiśniówkę panowie w „Rozmowach Kontrolowanych” („Wiśnia jest wiśnia, witaminy przede wszystkim ma. Wypijasz takie dwie i masz komplet. Witamina jest podstawą człowieka.”). Nie o witaminach jednak dzisiejsza opowieść.
W sobotę wybrałem się z panną Oliwą na „Dzień Tokio w Londynie”. Sympatyczna Yumi, którą Szanowne Państwo miało już okazję tu poznać, niestety nie mogła dołączyć do naszego tandemu (tandemu, bo małżonka osobista w pracy). Mimo to zabawa była pyszna.
W samym centrum Londynu, tokijczycy wynajęli rozmiarów znacznych salę, w której to przez dzień cały zachwalali swoje miasto. A zachwalali, rzecz oczywista, nieprzypadkowo. Otóż w tym roku (dokładnie w październiku) zostanie wybrany gospodarz Letnich Igrzysk Olimpijskich 2016. W finałowej czwórce znalazły się Chicago, Madryt, Rio de Janeiro i Tokio właśnie, które wie, że czasu niewiele i promować trzeba się z przytupem.
Przytup to jedno, pomysł zaś to drugie. W sobotę nie brakowało jednego i drugiego. Gadające roboty, co to płynną angielszczyzną witały gości, a obok – „shodo”, czyli nauka japońskiej kaligrafii. Mini-kino z projekcjami animacji, a za rogiem pokazy tradycyjnego parzenia herbaty. Multimedialne prezentacje miasta i nauka orgiami. Bębniarze ze słynnego zespołu „Wa-Daiko” i tancerze. No i wszędzie bezpłatne przewodniki, foldery i mapy. Jedno miasto, a promocja taka, że niejeden kraj mógłby oblać się wstydliwym rumieńcem.
No właśnie, no to może słówko o promocji made in Poland? Otóż przed dwoma laty Zjednoczenie Polskie w Wielkiej Brytanii (jak mówią mądrzy ludzie – najstarsza i najbardziej wpływowa polska organizacja na Wyspach) zorganizowało „festiwal”. (celowo piszę w cudzysłowie, bo tak naprawdę był to gminny festyn…). Z dala od centrum (3 strefa), na ogrodzonej łące i jeszcze bilet trzeba było drogą zakupu nabyć. Z przygotowanych atrakcji warto wymienić piwo w plastikowych kubkach, rycerzy z tekturowymi tarczami, bigos oraz Kasię Kowalską. „Festiwal” ten w założeniu organizatorów miał promować Polskę wśród Brytyjczyków. Jak się okazało festyn promował Polskę wśród Polaków, bo Brytyjczycy, nie wiedzieć dlaczego, nie przyszli. Było więc rytualne klepanie się po plecach i rozlewający się zewsząd samozachwyt organizatorów. Żeby było przyjemniej po kilku tygodniach okazało się, że ktoś nie rozliczył się z pieniędzy za ochronę łąki, że ktoś kogoś oszukał, że nic nie było takie, jak zapowiadano...
I tak to już w mieście Londyn jest. Inne kraje, tudzież miasta, organizują swoje dni promocyjne w samym centrum, nie sprzedają biletów, przygotowują multum atrakcji. Na „Dzień Tokio” przyszły więc tłumy międzynarodowego towarzystwa, które na nudę narzekać nie mogły (żeby nie było, że TataOliwki jest marudnym pierdzielem, spieszę donieść, że bawiliśmy z Oliwą do tej pory na Dniach: Kanady, Turcji, Rosji, Czech, Słowacji i Indii; scenariusz zawsze był taki sam: za darmo i w centrum). Czekamy więc cierpliwie, kiedy nad Tamizą odbędzie się Festiwal Polski z prawdziwego zdarzenia. Młodzi jesteśmy, to się chyba doczekamy… Rozumiem, Oliwa doczeka…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz