Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

środa, 21 stycznia 2009

Hej kolęda, kolęda!











Niedzielne popołudnie spędziliśmy na… kolędowaniu. Oto w największym polskim kościele w mieście Londyn odbyła się druga już edycja Parafialnego Koncertu Kolęd i Pastorałek „Hej, kolęda, kolęda…”

70 minut podróży pociągiem i metrem i już jesteśmy na Ealingu (a w filmie „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?” mówili, że podróż koleją skraca czas…). Na koncert wybraliśmy się kompanią w składzie: panna Oliwa, ciotka Ola, wuj Tygrys, małżonka osobista, TataOliwki (spocznij!). Wuj Dańcio został z Matysią, bo, jak już wspomniałem, podróż koleją skraca czas…

Magnes, który był nas przyciągnął na owe kolędowania na imię ma Ola. Polubiliśmy się z Olą jakiś czas temu i z jej poczciwym chłopiną Sebastianem również nić sympatii nawiązaliśmy. Ola nie tak dawno ukończyła London College of Music, jest sopranistką i – tu mała niespodzianka – śpiewa. A śpiewa tak, że nie tylko chce się słuchać, ale również chce się jechać nawet i minut 70.

Ola zaśpiewała m.in. pastorałki krakowskie ze zbioru Witolda Lutosławskiego w, co tu dużo mówić, ciekawej i ambitnej aranżacji. Chapeaux bas!

W wypełnionym po brzegi kościele wystąpili jeszcze: chór „Schola Cantorum”, Zespół Pieśni i Tańca „Żywiec” z pastorałkami z Żywiecczyzny oraz Młodzieżowy Zespół Wokalno-Instrumentalny. Ci ostatni z – jak to się ładnie dawniej mówiło –
wiązanką współczesnych pieśni (m.in. z muzyką Seweryna Krajewskiego czy Janusza Stokłosy). Doprawdy bardzo udany koncert!

A po muzykowaniu, udaliśmy się do przykościelnego lokalu gastronomicznego na symboliczną szklankę herbaty. No a jak panią bufetową zapytałem, czy są jakieś dania wegetariańskie, to kobiecina zrobiła taką minę, jakby chciała rzec: „A w ryj pan chcesz?!”. Po krótkich tłumaczeniach, pani bufetowa zreflektowała się, że ma coś w menu bez mięsa dla takich sekciarzy jak my. Skonsumowaliśmy więc – jak się okazało przepyszne! – pierogi z kapustą i grzybami, zestaw surówek i sernik domowej roboty. A co! Jak się bawić, to na całego!

No to na zakończenie jeszcze wyborny dialog podróżniczy z przywołanego już dzisiaj filmu „Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?”:

- Ja, to proszę pana, mam bardzo dobre połączenie. Wstaję rano, za piętnaście trzecia. Latem to już widno. Za piętnaście trzecia jestem ogolony. Bo golę się wieczorem, śniadanie jadam na kolację. Tylko wstaję i wychodzę.
- No, ubierasz się pan.
- W płaszcz, jak pada. Opłaca mi się rozbierać po śniadaniu?
- A fakt.
- Do PKS mam 5 kilometry. O czwartej za piętnaście jest PKS.
- I zdążasz pan?
- Nie... ale i tak mam dobrze, bo jest przepełniony i nie zatrzymuje się. Przystanek idę do mleczarni, to jest godzinka... i potem szybko wiozą mnie do Szymanowa. Mleko, wiesz pan ma najszybszy transport, inaczej się zsiada. W Szymanowie zsiadam, znoszę bańki i łapię EKD. Na Ochocie w Elektryczny do stadionu. A potem to już mam z górki. Bo tak. W 119, przesiadka w 13, przesiadka w 345 i jestem w domu, znaczy w robocie i jest za piętnaście siódma to jeszcze mam kwadrans to sobie obiad jem w bufecie. To po fajrancie już nie muszę zostawać, żeby jeść, tylko prosto do domu... I góra 22.50 jestem z powrotem. Golę się, jem śniadanie i idę spać.


No, prawie jak w mieście Londyn…

***
Cholera, nie przypuszczałem, że wyścig pt. „Blog Roku 2008” wzbudzi we mnie takie emocje... Właśnie awansowaliśmy na... 11 pozycję! Znaczy się od Finału dzieli nas już tylko 1 miejsce! „Kruca bomba! Mało casu, kruca bomba!”...

Brak komentarzy: