Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

wtorek, 27 stycznia 2009

W pierogowym raju













Szanowne Panie! Jak doskonale Wam wiadomo, Wuj Tygrys jest nie tylko mężczyzną silnym, przystojnym i wielce czarującym. Wuj Tygrys jest także wybornym kucharzem.

Sobotnie jadło u Wuja Tygrysa złotymi zgłoskami wielokrotnie opisane już było tu, a także ówdzie. Tym razem Wuj zaprosił nas na ruskie pierogi.

Domowa kuchnia rychło zamieniła się w radosny zagład gastronomiczny, w którym to uruchomiano masową produkcję pierożków. Na szczęście ilość jak najbardziej korespondowała (fiu! fiu! – cóż to za słownictwo…) tu z jakością. Ta pierwsza była ogromna, druga zaś – wyborna. Kto wie, czy praca wydałaby jakiekolwiek owoce, gdyby nie dżin z tonikiem (uwieczniony na jednej z załączonych fotografii), który nie tylko uzupełniał poziom wody w organizmach (a tej ubywało z każdą chwilą; znaczy się tak zwana praca w pocie czoła), ale także wprowadzał przyjemne rozluźnienie w naszych kucharskich szeregach.

A szeregi były niemałe. Wuj Tygrys odpowiedzialny był za odcinek przygotowania farszu oraz ugniatania i wyrabiania ciasta (tu z pomocą pospieszyła również panna Oliwa). Rozwałkowywanie ciasta przejęła małżonka osobista, która z uwagi na brak wałka, z gracją korzystała z butelki po winie (I weź pan nie pij wina! Po pewnym czasie Wuj Tygrys dosiadł jednak swojego dwukołowego rumaka i pognał do najbliższego sklepu celem zakupu wałka zasadniczo profesjonalnego...). Ciotka Ola we współ z wujem Matuszem odpowiedzialni byli za lepienie. TacieOliwki powierzono natomiast jakże odpowiedzialną funkcję uzupełnianie szkła oraz krojenie cytrynki. Potem zakres mych obowiązkowo raptownie zwiększono o smażenie na maśle ugotowanych pierogów. Dorzućmy do tego ciotki: Łucję, Monikę, Agnieszkę i Dorotę oraz wujka Marka (pion zjadaczy) plus wuj Dancio (pion nieustannej opieki nad Matysią). Jak widać uzbierało się głodnego towarzystwa na emigracji, oj uzbierało.

Z ciekawostek wypada mi jeszcze dodać próbę… skrytobójstwa. A był oto tak: Wuj Tygrys w tajemnicy przed wegetariańską nawałnicą przygotował uprzednio miskę skwarek, którymi to obłożył swoje pierogi. Nieświadomy tego zabiegu, dopadłem do talerza Wuja i… tak, skonsumowałem kawał pieroga! Skwarkę również. Żyję, ale, umówmy się: co to za życie?! Dobrze, że dżinowe zapasy pozwoliły mi nie tylko na rychłą, ale przede wszystkim obfitą dezynfekcję przełyku. Dzięki temu higienicznemu zabiegowi nie tylko żyję, ale także nie pamiętam liczby pochłoniętych skwarek (czy towarzyszki z forum wegedzieciak.pl zechcą coś jeszcze do mnie napisać?...).

Na zakończenie tej pierogowej opowieści, jeszcze mały fragmencik z klasyka. Robert Makłowicz o pierogach pisze tak: Ach ruskie, ileż to u nas pokutuje na ich temat przesądów. Pamiętam świetnie dowcip z kabaretu pani Lipińskiej: „Kto chciał ruskie? Nikt, same przyszły!”. Już wówczas mnie nie śmieszył, bo tkwi w nim głęboka bzdura, nadal pokutująca powszechnie. W tym populistycznym wicu słowo „ruskie” jest synonimem słowa „rosyjskie”, tymczasem pierogi dlatego nazwaliśmy kiedyś ruskimi, bo robili je (i nadal robią) Rusini, czyli – mówiąc językiem współczesnym – Ukraińcy. Tak jest, pierogi ruskie wywodzą się z Galicji Wschodniej, że użyję mej ulubionej terminologii austro-węgierskiej, a sięgając głębiej w przeszłość, przypomnę, że istniejące w I Rzeczypospolitej województwo ruskie też z Rosją i Rosjanami nic wspólnego nie miało.

No to, do jasnej cholery!, cóżeś Ty – Wuju Tygrysie! – robić nam kazał!?...

Brak komentarzy: