












Jak Szanowne Państwo widzi na załączonych obrazkach, punki, w odróżnieniu na ten przykład od pterodaktyli tudzież tyranozaurów, żyją nadal. Żyją i jedzą, piją, lulki palą, tańce, hulanka, swawola; Ledwie karczmy nie rozwalą, Cha cha, chi chi, hejza, hola!
W rzeczonej karczmie w minioną niedzielę odbył się „Punkstock”; kilkugodzinne muzykowanie, z którego dochód przeznaczony został na fundację wspierającą ludzi dotkniętych chorobą Parkinsona (warto w tym miejscu podkreślić, że całość zorganizowała młoda Polka, urodzona jednakowoż już w Wielkiej Brytanii). Pani Karolina zaprosiła angielskich zespołów pięć, w tym prawdziwą legendę punk rockowego grania – grupę G.B.H (panowie zaczęli grać, jak Tata Oliwki hucznie i z przytupem świętował swoje pierwsze urodziny; tak, tak drogie dzieci – to był rok 1978).
Niestety G.B.H, jak na gwiazdę przystało, zagrali na samym końcu. Chcąc nie chcąc (z wyraźnym wskazaniem na „nie chcąc”) słuchaliśmy więc pozostałych zespołów. Muzykującym chłopcom bliżej jednak było do MTV tudzież innej VIVY niż do prawdziwego punk rocka. Dość powiedzieć, że młodzi gniewni więcej czasu spędzali w toalecie na poprawianiu i układaniu wystrzałowych fryzur podpatrzonych w najnowszych żurnalach. No a potem na scenie tu już tylko dopracowana choreografia, umizgi, kontrolowane podskoki. Niezależność pełną gębą.
Na punkowej potańcówce pojawiło się też troszku naszych rodaków. Jeden z nich (co widać zresztą na obrazku), by, jak podejrzewam, nie wyróżniać się zbytnio w tłumie, zawiesił sobie na plecach biało-czerwoną flagę. Zuch! No i jeszcze dwa słowa o dwóch ostatnich fotkach. Kiedy emeryci z G.B.H. instalowali sprzęt, nagle na scenie pojawiły się dwie umundurowane dziewuchy. Z głośników syrena alarmowa, a te, proszę Szanownego Państwa, zaczęły zrzucać z siebie odzienie wierzchnie! No, sztriptis, jednym słowem. Znaczy się częściej na punkowe dancingi trzeba chodzić.
A Danek, co to był na koncercie G.B.H. w poznańskim Eskulapie w zamierzchłym roku 1993, zawiedziony był znacznie. Panowie nie zagrali bowiem nic ze swoich starych płyt. A tak bardzo chłopina w kociołek taneczny pod sceną chciał wskoczyć. Nawet kroki w domu przećwiczył. Może następnym razem?
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że do dziś mam kłopoty ze słuchem. Obrazków pięknych mi się zachciało, więc usadowiłem się w bliskim sąsiedztwie głośników rozmiarów znacznych. Cóż, za własną głupotę trzeba płacić. W tym wypadku mało przyjemnym szumem w uszach. Mam nadzieję, że niebawem wszystko wróci do normy.
1 komentarz:
Zrobiłem podobny błąd niegdyś na koncercie zespołu NONE-grupa bydgosko-poznańska,młode ambitne,zdolne chłopaki..jedego nawet osobiście znam,stąd moja obecność na w/w imprezie.Kurcze...przez kolejny tydzień czułem się tak jakbym dwie wielkie muszle z Pacyfiku miał przyspawane...i ten szum....szummmmm,szummmm..
Pocieszam więc w te pędy!Szum przejdzie....tylko musi upłynąc jak to nad morzem..odrobine czasu:)))
Pozdrawiam
Zyga
Prześlij komentarz