
Jeśli obcojęzyczni znajomi Szanownego Państwa zechcą poznać polską muzykę (a warto namawiać, żeby chcieli; jednak niekoniecznie od razu ogniem i mieczem, niekoniecznie pewnym zbiorem płyt namawiać trzeba) spieszę z informacją, czego absolutnie, za żadne skarby, nigdy przenigdy kupić im nie możecie.
Wczorajszy dzień był urody wyjątkowo cudnej. Po pracy, z sympatycznym kolegą Grzegorzem wypiliśmy po dwa piwa (Pan G. piwo truskawkowe – uuuu, Tata Oliwki Black Sheep Ale – aaaa). Było miło i wesoło. Po wizycie w pubie (tak, wiem – prawdziwie polskie słówko) było jeszcze bardziej miło i jeszcze bardziej wesoło. Udałem się bowiem do sporych rozmiarów sklepu płytowego, by nadrobić ostatnie zaległości. Drogą zakupu nabyłem garść uroczych albumów, więc Szanowne Państwo samo rozumie skąd ów pyszny nastrój. Mina była mi nieco zrzedła, gdy trafiłem na „The Best Polish Songs... Ever!”.
Blondwłosa piękność z czapeczką figlarnie przekręconą na pudełku, a w pudełku chaos kompletny. Cztery płyty grochu z kapustą. Reklamowanie tego produktu jako zbioru najlepszych polskich piosenek jest zwyczajnym nadużyciem. Co ja tu dużo będę pisał. Jest Virgin z piosenkarką Dodą, jest Andrzej Piaseczny, jest Feel, jest Marcin Rozynek. Nie ma zaś Czesława Niemena, nie ma Marka Grechuty, ba, nie ma nawet i Wojciecha Młynarskiego czy zespołu Voo Voo. Można by tak zresztą wymieniać i wymieniać. Bez składu, bez ładu, pomieszanie z poplątaniem. Bez pomysłu, ot co.
A niektórym „artystom”, których wiekopomne „dzieła” zamieszczono na tym, pożal się Boże, wydawnictwie proponowałbym, przy tak zwanej okazji, przejście do sekcji gimnastycznej. Dokąd? – zapyta Pani, zapyta Pan. Proszę bardzo – „Rejs” Marka Piwowskiego. Rok 1970.
– Stawiam wniosek przesunięcia kolegi śpiewaka do sekcji gimnastycznej. Po pierwsze. Nie będzie samotny
– Tak.
– Po pierwsze. Nie będzie samotny...
– Tak.
– Będzie w kolektywie. Po drugie. Nabierze więcej optymizmu życiowego.
– Jeszcze więcej. Jeszcze więcej, bo przecież już ma.
– Jeszcze więcej optymizmu życiowego. Jasne. Po trzecie, co jest też ważne – przestanie śpiewać
Po powrocie do domu, małżonka moja jedyna zerknęła na zawartość plecaka. Płyty zaczęła przeglądać. O rachunek ze sklepu uprzejmie poprosiła. Przygotowany na taki rozwój wypadków, ceny ze wszystkich płyt uprzednio zerwałem, rachunek podarłem, spaliłem, popiół połknąłem. Kobiet zasadniczo denerwować nie trzeba...
2 komentarze:
Wiesz...smutno zrobiło mi sie okrutnie...W tym naszym Grajdołku...nie ma sklepu, co ja piszę - sklepiku muzycznego.Mały Dramat.Oczywiście nie liczę stoisk z płytami w hipermarektach.Te najdelikatniej mówiąc należy pominąć.Całe szczęście jest jeszcze Sieć ..właśnie tam dokonuje zakupów muzycznych.Problem mam jednak mały, trudno połknąc monitor na którym wyświetla się cena ów płyty lub płyt..hiii.
Mam nadzieje,że jak aeroplanem nawiedzisz rodzinne miasto to wysączymy gorzką żołądkową i zaskocze Szanownego Pana kilkoma płytkami..
P.S Doda..Ever..Żadnych świętości już wydawcy nie mają..cóż pozostaje mieć jeszcze więcej optymizmu:)
P.S 2 witam kuzynostwo z KOlN...:)
"Kobiet zasadniczo denerwować nie trzeba... "
I to zdanie podoba mi sie najbardziej-bo to swieta prawda!Szkoda tylko,ze tak niewielu mezczyzn ja odkrylo..;-)
O tych "hitach" to az szkoda sie wypowiadac...Bo co to za hity?Dwunasto-,trzynastoletnich malolat?Jak mozna pominac tyle wspanialych,polskich "klasykow"?Nie rozumiem i nie zrozumiem...
Prześlij komentarz