Na dobry początek:

[Miś nadaje na poczcie telegram]

Kobieta na poczcie: Ro-mecz-ku! Przy-jazd nie-ak-tu-alny! Ca-łuję! Rysiek.

Miś (do Oli): Bardzo żałuję. Nie chodzi mi o mnie... Chciałem żebyś zagrała u Romka.

Ola: Misiu! Misiu, wymyśl coś! Ty jesteś taki mądry!

Kobieta na poczcie: Nie mogę wysłać tej depeszy! Nie ma takiego miasta - Londyn! Jest Lądek, Lądek Zdrój, tak...

Miś: Londyn - miasto w Anglii.

Kobieta na poczcie: To co mi pan nic nie mówi?!

Miś: No mówię pani właśnie.

Kobieta na poczcie: To przecież ja muszę pójść i poszukać, zobaczyć gdzie to jest. Cholera jasna...

***
Jaki będzie ów blog? Pojęcia większego nie mam.
Na pewno jednak znajdzie się tu co nieco o:
a/ Londynie (bo taki tytuł byłem obrałem)
b/ Polakach (bo jakoś tu, nad Tamizą, dużo nas, oj dużo)
c/ Moich z aparatem zmaganiach
d/ Oliwce (bo to moja muza, nie tylko zresztą fotograficzna)
Dziękuję za wypowiedź pierwszą. Niestety nie ostatnią.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
wegedzieciak.pl

poniedziałek, 28 lipca 2008

Lody dla ochłody


W Londynie trzydziestostopniowe upały. Tacie Oliwki nie chce się prawie nic. Prawie, bo zimnego piwa zasadniczo bym nie odmówił.

Wczoraj porą wieczorową nawiązałem kontakt telefoniczny z osobistą małżonką i córką również jedyną. Dziewczyny zażywają słonecznych kąpieli, leżą do góry pępkiem, a dla orzeźwienia wskakują do akwenu (jak mówi pani w telewizorze – akwenu wodnego). Kanikuła aż miło posłuchać!

Jest tak gorąco, że klawiatura rozkleja się pod paluchami. Jestem pełen podziwu dla pani Tereni – mamy Oli, i pani Lidki – mamy Oli, które były nas nawiedziły i po Londynie z nieletnim Radkiem (bratkiem Oli) dziarsko biegają. Młode dziewczyny, to i biegają. Tata Oliwki zaś po ciężkim tygodniu pracy oddawał się błogiemu nicnierobieniu. Lenistwo było na tyle wielkie, że wczorajszy poranny posiłek skonsumowałem poza za domem. Typowe angielskie śniadanie, wersja jednakowoż vege (znaczy bez bekonu i kiełbasy). Co mi pani sympatyczna podała? Fasolkę w pomidorach, jajecznicę, pieczarki, sojową kiełbasę (A co! Nie stoi przecież w mądrych księgach, że kiełbasa musi być wyłącznie z mięsa, prawda?) i dwa takie jakieś bliżej nie określone w wyglądzie, smaku i nazwie smażone placki. Do tego obowiązkowa kawa. No istna rozpusta.

A dzisiaj rano trafiłem na kierowcę-figlarza. Żar z nieba, a ten nasz wesoły nicpoń ogrzewanie w autobusie był włączył. Szkoda tylko, że jechałem tak krótko, bo w pełni nie mogłem docenić tego wybornego żarciku. Część pasażerów na poczuciu humoru pana kierowcy jednak się nie poznała. Syczeli, krzyczeli, podskakiwali na rozgrzanych siedzeniach, no i „kurwowali” z zacięciem. Ot, radosny początek tygodnia w mieście na literę L.

Panna Oliwa powiedziała mi wczoraj, żebym się nie martwił i że ona do mnie wróci. No to się nie martwię.

Na zdjęciu: Chwil kilka przed wyjazdem. Ulubione owoce Oliwy, zmrożone nie wstrząśnięte.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Angielskie śniadanie? Jadłam na lotnisku, a jak się powtórzy powtórka z rozrywki to znowu będę jadła we wtorek, tak , tak ja ciągle w Albionie zamiast tam gdzie mama Oliwki, Oliwka i myśli Taty Oliwki.
Życie jest full zasadzka-pongliszując!
Po Zdrówka

TataOliwki pisze...

Mam nadzieję, że w te góry to pani Zofija jednakowoż dotrze ;)

Anonimowy pisze...

Dzien dobry. A w zasadzie cholernie dobry odkad Was Oliwczanie poznalem pare tygodni temu. Fajnie tu u Was przycupnac na chwile.

TataOliwki pisze...

No to polecamy się gorąco!

Anonimowy pisze...

Oj, Fietka :). Zimne piwko to tylko gdzieś na Błoniach - Naszych Nadwiślańskich :).

Całuski z miasta piwa, sexu i biznesu :) (chociaż Browar już zamknęli :( ).

Miałam dzisiaj chwilową (30 sekundową) przyjemność z Panną Oliwką :). Cudowny Aniołeczek z Niej, jednakże mniemam, że przy bliższym poznaniu jest równie niesforna jak Jej Szanowny Pan Tatuś.

Siostra Pączucha :)